Amfiteatr Calamariego

Hub Sandboxów

Doktor Jabłoński spojrzał w stronę dołu. Był on wystarczająco głęboki, by doktor nie był stanie zobaczyć jego dna. Skierował wzrok na Kapitana Skowrońskiego, dowódcę MFO Omega-60 “Kosiarki”.

— Kto zszedł na dół?
— Trójka i Szóstka. Zgodnie z planem mają sprawdzić, co znajduje się na dnie i zrobić kilka zdjęć.
— Dobrze. Dotarli już do dna?
— Już się ich pytam — wyciągnął z kieszeni krótkofalówkę. — Trójka, Szóstka, odbiór, jesteście tam?
— Odbiór. Jesteśmy, szefie — rozległ się głos Trójki.
— Dotarliście do dna?
— Tak, dwie minuty temu. To będzie jakieś 40 do 50 metrów.
— Macie tam coś?
— Nieduża sadzawka i jakiś wąski tunel. W tej chwili go przemierzamy.
— Dobrze. Bez odbioru.
— Świetnie. W takim razie niech Pan ich pilnuje, ja pójdę pisać raport o obiekcie — powiedział doktor.
— Miłej pracy — odrzekł Skowroński.

Naukowiec skierował się do kampera stanowiącą Mobilną Bazę Operacyjną dla zarówno niego jak i Kosiarek. Wszedł do środka, wyciągnął papier i zaczął pisać wstępny opis podmiotu.

SCP-PL-XXX to dół położony około 10 kilometrów od Zielonej Góry w województwie Lubuskim. Dół posiada głębokość około 50 metrów.

SCP-PL-XXX należy do grupy tzw. obiektów konspiracyjnych. Anomalną właściwością podmiotu jest…

Doktor przerwał pisanie na dźwięk pukania do drzwi kampera.

— Otwarte! - zawołał. Do kampera wszedł młodszy badacz Stefan Koza.

— Ach, to ty. Jak ci poszła kontrola okolicznych domów?
— W promieniu kilometra znajduje się około 10 zabudowań, z których tylko dwa są zamieszkane. Wypytałem lokatorów pod pretekstem sporządzania mapy okolicy i dowiedziałem się, że na tę łąkę nikt się nie zapuszcza od jej pożaru kilka miesięcy temu.
— Zrozumiałe, ta spalona trawa nie czyni łąki za dobrym miejscem na spacery. Jak trawa odrośnie, postawimy tu mały domek albo wymyślimy jakąś inną przykrywkę.

Jabłoński uśmiechnął się. Wciąż nie podobało mu się, że wyżej postawieni pracownicy rok temu wręcz zmusili go do przyjęcia asystenta, ale musiał przyznać, że Koza był idealnym pomocnikiem: posłuszny, pracowity, odpowiedzialny.

Wtem rozmowę przerwał im odgłos wybuchu. Jabłoński i Koza jak jeden mąż wyskoczyli z kampera i podbiegli do dziury w ziemi.
— Co się dzieje?!
— Wygląda na to, że aktywuje się zdolność anomalna podmiotu — odrzekł Kapitan Skowroński.

W tym momencie z obiektu wyleciały — niczym para z gejzeru — dziesiątki kartek. Każda z nich z jednej strony nosiła logo i nazwę Fundacji.
— Trójka, widzieliście wylatujące kartki? — zapytał się przez krótkofalówkę Skowroński.
— Tak, wyleciały z końca tunelu, przemknęły koło nas i poleciały dalej.
— Dobrze. Przemierzyliście już tunel?
— Przeszliśmy około 80 metrów. Jesteśmy jakieś 2 metry od wyjścia. Wciąż nie jestem w stanie zobaczyć reszty jaskini.
— Świetnie. Bez odbioru.

W międzyczasie pozostali członkowie formacji pomogli naukowcom pozbierać kartki, które upadły na ziemię dookoła. Doktor Jabłoński spojrzał na jedną z kartek. Zawierała zdjęcie syberyjskiego husky biegnącego przez ciemnoniebieski tunel, procedury przechowawcze i opis obiektu. Doktor zauważył, że na dole kartki były zakreślona data i adres: “26 grudnia 1982, kino Nowy Świat, Warszawa.” Na kolejnej kartce znajdowało się kilka zdjęć pudełek wypełnionych zabawkami. Poniżej lista manifestacji tego obiektu datowanych na lata 1970 - 1990. Jednak na trzeciej kartce znajdowało się coś, co dość mocno wystraszyło naukowca — mianowicie lista polskich placówek Fundacji oraz mapka z zaznaczonymi ich lokacjami.

— Szlag! — odwrócił się do badacza Kozy. — Weź te kartki i gdzieś spal. Nikt nie może…

Umilkł, bo oto rozległa się krótkofalówka Skowrońskiego.

— Szefie! Odbiór!
— Co się dzieje, Trójka?
— Kurwa! Wyciągnijcie nas, szybko!
— Co się stało?
— Napotkaliśmy jakieś gigantyczne coś! Teraz nas goni!
— Co? Gdzie jesteście?
— Biegniemy przez tunel. Proszę, wyciągnijcie tą pieprzoną linę!
— Dwójka! Zacznij ich wciągać! — zawołał Kapitan do członka Kosiarek pilnującego wciągnika liny, do której byli przymocowani agenci eksplorujący pieczarę.
— Dobiegliśmy do bajorka!
— Jak to coś wyglądało?
— Nie było go za dobrze widać. Szóstka zrobił temu zdjęcie. Mogę wam tylko powiedzieć, że kule nic mu nie zrobiły.
— To coś jest za wami?
— Mam nadzieję że zgubiliśmy go przed wejściem do tunelu. Zostało 20 metrów do powierzchni. Zaraz, słyszę jakiś dźwięk z dołu… Kurwa! To coś tu przypełzło! Jest pod nami… kurwa! Chwycił mnie! Ma mnie!

Rozległy się krzyki Trójki, a także odgłosy miażdzenia i ryku. Trwały kilka sekund, po czym ucichły. Wtem z dołu rozległ się krzyk Szóstki.

- Pomocy! Zostało mi kilka metrów… kurwa, on zabił Trójkę. To coś atakuje… Ma moją nogę! Kurwa, ma moją nogę!

Wszyscy członkowie MFO podbiegli do anomalii. Kapitan Skowroński chwycił za ręce wiszącego na uprzęży zaledwie dwa metry niżej. W międzyczasie reszta oddziału chwyciła za karabiny i rozpoczęła ostrzał w stronę wielkiego kształtu, który oplatał nogę Szóstki. Po chwili jeden z żołnierzy najwyraźniej trafił w czułe miejsce, bo rozległ się ryk, a kształt osunął się na dno jaskini. Jednakże zanim to się stało, stwór zacisnął się mocniej na nodze wiszącego agenta, która nagle została oderwana od reszty ciała. Szóstka wrzasnął z bólu, kiedy Skowroński z pomocą badacza Kozy w końcu wyciągnął go z dołu.
— Szlag! Gdzie jest sanitariusz? — krzyknął rozgniewany Jabłoński.
— Siódemka! — krzyknął Skowroński do jedynej kobiety w Formacji.

Siódemka szybko wzięła sprzęt medyczny z kampera i przystąpiła do tamowania krwotoku u Szóstki. Po założeniu prowizorycznego opatrunku stwierdziła:

— Musi jechać do szpitala.
— Załaduj go do ciężarówki i zawieź do Ośrodka 24. Czwórka, pomóż jej. — nakazał Skowroński.

Dwoje członków MFO wzięło stękającego z bólu rannego i zaniosło go do ciężarówki. W międzyczasie Jedynka i Piątka wyciągnęli resztę liny, razem z martwym już Trójką. Na ciele miał widoczne ślady zmiażdżenia, a jego brzuch był przedziurawiony na wylot. Jego koledzy z oddziału zasalutowali nad jego ciałem, po czym jego także położyli w ciężarówce.

— Młody, chodź tutaj, szybko! — zawołał Jabłoński do Kozy.

Młodszy badacz podbiegł i przyjrzał się zdjęciom na aparacie cyfrowym wziętym od Szóstki. Jedno z nich przedstawiało kształt, który zaatakował Trójkę i Szóstkę. Była to ogromna, ciemnozielona kończyna przypominającą mackę ośmiornicy. Nie widać było reszty ciała stwora. Doktora Jabłońskiego jednak wyraźnie bardziej figura w rogu zdjęcia.

— Popatrz! To jakiś humanoid!
— On chyba trzyma jakiś znak.
— Tak. Widzisz co tam jest napisane? Wiesz że mój zwrok szwankuje.
— Sekundkę… nie bardzo. Potrzeba lupy.

Podpiegli do kampera i znaleźli lupę. Koza spojrzał na zdjęcie.

— Tu jest napisane… "Zejdź na dół. Sam" a przynajmniej tak mi się zdaje.
— "Zejdź na dół". Ale do kogo to wiadomość? Na pewno nie do Szóstki on już był wtedy na dole.
— Nie myśli Pan chyba…
— Tak. To wiadomość do mnie. Ktokolwiek jest na dole chce mnie zobaczyć.
— Ale dlaczego? I skąd wie, że Pan tu jest, jeśli faktycznie to wiadomość do Pana?
— Nie mam pojęcia. Wiem jedno — muszę to sprawdzić. Zejść tam. Sam
— Przecież to może być niebezpieczne! Jak ta ośmiornicowata istota z dołu Pana dopadnie….
— Prawdziwa nauka zawsze wiąże się z ryzykiem, młodzieniaszku!
— Ale Pański wiek… — umilkł pod wpływem groźnego spojrzenia doktora.
— Czystej naukowej ciekawości nie powstrzymają granice wiekowe! Idę i koniec!

Badacz Koza chciał coś jeszcze powiedzieć, ale wiedział już z doświadczenia, że jak doktor na coś się uprze, to zdania nie zmieni. Podążył za starszym naukowcem w kierunku Kapitana Skowrońskiego. Po chwili doktor miał już na sobie uprząż i szykował się do opuszczenia na dół.

— Doktorze, niech Pan będzie ostrożny tam na dole — powiedział Skowroński.
— Oj, o to akurat nie musicie się martwić. Odkąd zdemaskowałem obiekt konspiracyjny podszywający się za administratora 5 lat temu, jestem bardzo ostrożny. Właściwe to zapewne mam paranoję. Młody, jeśli stamtąd nie wrócę — odwrócił się do badacza Kozy – czuj się głównym badaczem do spraw obiektów konspiracyjnych. A teraz żegnajcie chłopcy, widzimy się później.

Doktor chwycił linę i zaczął opuszczać się na samo dno obiektu. Ponieważ faktycznie miał już swoje lata (aczkolwiek w żadnym wypadku nie zamierzał tego przyznawać Skowrońskiemu i Kozie), powoli i ostrożnie dobierał uchwyty na ręce i nogi. W połowie drogi spojrzał w dół i przypomniał sobie, że ma lęk wysokości. No cóż, było już za późno. Kilka razy myślał, że nie sięgnie uchwytu i spadnie. W końcu jednak dotknął stopami dna płytkiej sadzawki. Wyszedł z wody i włączył latarkę. Jaskinia nie była zbyt duża, a jedyna droga, oprócz tej z powrotem na górę, prowadziła przez wąski tunel. Jabłoński upewnił się, że w jego ciemnościach nic się na niego nie czai, po czym ruszył przed siebie. W pewnym momencie tunel zaczął zwężać się tak, że doktor musiał przeciskać się bokiem. Obiecał sobie, że zacznie się odchudzać. W końcu dotarł do końca tunelu, gdzie napotkał przedziurawione na wylot stalowe drzwi. Bez problemu rozpoznał model często używany w placówkach Fundacji. Przeszedł przez dziurę.

Omal się nie wywrócił i nie spadł, bo okazało się, że drzwi są zawieszone kilka metrów nad podłogą. Jabłoński przyjrzał się kolejnemu pomieszczeniu. Był to wyłożony białymi kafelkami korytarz, przypominający jeden z korytarzy w Ośrodku 24. Z tym że… dziwaczne prostokątne lampy były przytwierdzone do podłogi, a na suficie nie było nic. Wszystkie drzwi były zawieszone nad ziemią i dotykały sufitu. Korytarz był odwrócony do góry nogami.

— Co jest? — zapytał sam siebie naukowiec.

Zeskoczył na podłogę — czy też sufit— i zaczął przemierzać korytarze. Na ziemi leżały rozrzucone papiery, teczki, kubki i inne rzeczy świadczące o działalności badaczy w tej placówce.

— Jabłoński do bazy, odbiór — powiedział do krótkofalówki.
— Odbiór - odpowiedział Skowroński.
— Melduję. Obiekt składa się z tunelu i struktury, która wydaje się być odwróconą w pionie kopią Ośrodka 24. Aktualnie zakończyłem eksplorację korytarza najbliżej wejścia i zmierzam w stronę korytarza po prawej. Liny mi zostało na około 50 metrów.
— Dobrze. Widział Pan jakieś istoty, doktorze?
— Na razie nie. Kontynuuję eksplorację. Bez odbioru.

Doktor rozłączył się i skręcił w lewo do kolejnego korytarza. Zatrzymał się, zaskoczony tym, że podłoga przed nim pokryta była dziwnym czerwonym śluzem, kapiącym z rury w suficie. Postarał się go ominąć. Zapewne był to jakiś obiekt wcześniej przechowywany w tej placówce. Skupił uwagę na korytarzu. Zawierał on pięcioro zniszczonych drzwi. Doktor chwycił leżące nieopodal pudełko i po kolei wspiął się, stając na nim, do każdego z pomieszczeń. Wygląda na to, że znajdował się w sekcji biurowej. Wszystkie pomieszczenia były zdewastowanymi gabinetami. Wszędzie walały się zniszczone papierzyska. W końcu w przedostatnim pomieszczeniu Jabłoński znalazł w wywróconej szafce nienaruszoną dokumentację. Był to raport dotyczący incydentu związanego z SCP-PL-201… datowany na 1987 rok. Doktor poczuł że się mu robi słabo.

— Dobrze — powiedział sam do siebie, opuszczając pomieszczenie. — Lina już mi się kończy, czas wyjść na powierzchnię. Tam poślę po jakąś Formację specjalizującą się w walce i eksploracji, która….

Wtem Jabłoński zauważył, że ostatnie drzwi w korytarzu nie tylko były niezniszczone, ale nie były też odwrócone. Doktor przerwał swój monolog i szybko podbiegł prosto do nich. Zaczął się rozglądać za jakiegoś rodzaju łomem albo kartą magnetyczną. Wtem zauważył że drzwi są uchylone. To było dziwne. Dlaczego drzwi były uchylone w opuszczonej placówce? Powinny być albo zniszczone albo zamknięte na amen. Ostrożnie je otworzył i przeszedł przez nie.

Znalazł się w sporym pomieszczeniu, kształtem przypominającym laboratorium. Przy ścianach leżało wiele pudeł i stały biurka z jakimiś papierami. Jednakże tym, co przykuło uwagę uczonego, była wielka tablica korkowa. Wisiały na niej tuziny różnego rodzaju papierzysk. Jabłoński zbliżył się tak bardzo, jak pozwalała mu na to kończąca się lina.

Po lewej znajdowała się mapa Polski z zaznaczonymi kilkudziesięcioma punktami. Rozpoznał kilka z nich - lokacje zabezpieczonych obiektów konspiracyjnych. Kilka punktów było większych od innych. Jabłoński wiedział co oznaczają — jedna wskazywała lokację tego obiektu, inna odpowiadała lokacji obiektu skrytego na strychu domu w Wielkopolsce.

Największą kartką po prawej był wielki terminarz z datami, rozpiętymi od roku 1900 do 2030 — odpowiadały datom incydentów związanych z obiektami konspiracyjnymi. Dzień, w którym Jabłoński odkrył obiekt podszywający się pod administratora była zakreślona i zaznaczona smutną buźką.

Na samym środku tablicy znajdowało się spore zdjęcie przedstawiające siedmiu mężczyzn w fartuchach laboratoryjnych na tle jakiegoś budynku. Doktor domyślił się, że była to fotografia jakiejś grupy badaczy Fundacji, ale nie był w stanie ich rozpoznać. Wszystkie twarze i podpisy pod zdjęciami były zamazane. Twarz jednego z mężczyzn była zaznaczona kołem, z kolei twarz innego przekreślona.

Oprócz tego, na tablicy widać było różne notatki, zdjęcia i dokumenty. Na kilku zdjęciach Jabłoński poznał obiekty konspiracyjne, innych nigdy wcześniej nie widział. Sięgnął po jedną z notatek i przeczytał ją:

Minęło już tyle lat… tyle lat minionych na wojnie, o której nie wie nikt. Ale wkrótce nasz los się odwróci. Bronie są na miejscu. Pozostała piątka wkrótce będzie gotowa. Jeszcze tylko trochę wysiłku i nas cel zostanie osiągnięty… Heroldzi nareszcie zatriumfują, maskarada zostanie przerwana, a Fundacja upadnie.

Doktor odłożył notatkę i wyciągnął krótkofalówkę.

— To… to ich kwatera główna! Skowroński, odbiór!
— Od…r … trzask … Jak … trzask
— Szlag, sygnał się zrywa! Jak mnie słyszysz, wyślij tu…

Krótkofalówka zaczęła trzeszczeć i przestała działać. Zrozpaczony doktor schował ją i zaczął ściągać najważniejsze dokumenty z tablicy.

— Zostaw to, doktorze.

Przerażony naukowiec odwrócił się za siebie. Przy drzwiach do pokoju stała postać w białym płaszczu z kapturem.

— Witaj, doktorze.
— Kim…. kim jesteś?

Postać przemilczała to pytanie. Jabłoński dostał za to inną odpowiedź, której bardzo miał nadzieję nie usłyszeć — ryk ogromnego stworzenia, akompaniujący hukowi burzonych przez niego ścian, z każdą sekundą zbliżający się w jego kierunku. Doktor przełknął ślinę.

— Słodkich snów — powiedział nieznajomy, ściągając swój kaptur.

Ostatnią rzeczą, jaką Doktor Miłosz Jabłoński zobaczył przed utratą przytomności spowodowaną rzuceniem nim o ścianę przez mackę ogromnego głowonoga, była twarz nieznajomego.

Jego własna twarz.

O ile nie zaznaczono inaczej, treść tej strony objęta jest licencją Creative Commons Attribution-ShareAlike 3.0 License