Dr Adam Czajkowski

Słońce wesoło prześlizgiwało swoje promienie pomiędzy rozpostartymi koronami drzew padając prosto na, ledwo co, widoczną ścieżkę ukrytą w głębi lasu. Wokół nie było słychać niczego poza szumem drzew kołyszących się na wietrze. W okolicy nie było śladu ani ptaków, ani najmniejszych stworzonek, takich jak mysz polna czy, chociażby, owady. Ciszę przerwał dopiero po chwili dźwięk głucho łamanych gałązek znajdujących się na ziemi. Był na tyle daleko, że nikt z personelu ośrodka badawczego, położonego głęboko w południowej części Polski, nie mógł go jeszcze usłyszeć. Co prawda, nikt nie słyszał jeszcze tego dźwięku, który wytwarzał ciężki pojazd zbliżający się do bram ośrodka, lecz radary od dłuższego czasu wskazywały, iż coś nadjeżdża.

Wewnątrz fundacji jak zawsze panowało niemałe zamieszanie. Naukowcy biegali od komory do komory poczynając rozmaite testy na obiektach klasy "bezpieczne", a personel krzątał im się pod nogami. Kilkoro pracowników klasy C i B dokonywało bardziej poważnych i niebezpiecznych badań na obiektach SCP oznaczonych klasą "euclid". Jednakże w gabinecie dyrektora placówki było największe zamieszanie.

- Jak to: "ktoś nadjeżdża"? - spytał niemała zdenerwowany dyrektor jednego z naukowców, uderzając przy tym otwartą dłonią w stół.
- Nie mam pojęcia. Wóz należy do fundacji…
- Mam to w dupie! Każdy przyjazd takiej jednostki musi być zapowiedziany z góry, kto sobie pozwala na takie rzeczy…
- Po placówce krążą plotki, że to zespół funkcjonariuszy taktycznych.
- Słucham? Nasza placówka jest już chroniona przez takowych, może jeszcze mi powiesz, że przyjechało same…
- Panie dyrektorze! - do gabinetu wleciał zdyszany członek personelu. - Pojazd znalazł się w zasięgu kamer.
- I co z tego?
- Auto jest oznakowane. Przyjechał członek rady O5 - na te słowa znajdujący się w pomieszczeniu naukowiec głośno wypuścił z siebie powietrze świszcząc, a dyrektor jakby skamieniał, po czym szybko otrząsnął się i odpowiedział:
- No dobrze… oczywiście otworzyć bramy. Wygląda na to, że muszę iść tam osobiście.

W nadjeżdżającym pojeździe było chyba równie ciepło jak na zewnątrz. Siedzący w nim mężczyzna nie był tego pewien, ale tak przeczuwał. Siedzenie w zamknięciu mu wyraźnie nie sprzyjało. "Ten cholerny wóz nie ma nawet okien" - pomyślał. Siedział nerwowo tupiąc, jednocześnie obracając mały przedmiot w dłoniach. Miał zamknięte oczy. Podczas tej podróży rzadko je otwierał, gdyż wiedział, że poza ciemnością raczej nic nie zobaczy. Pojazd stanął. Oczy pasażera otworzyły się szeroko, schował tycią rzecz do kieszeni. Uśmiechnął się, po czym mruknął pod nosem:
- No to jesteśmy na miejscu.

Pancerne drzwi pojazdu otworzyły się, pierwsze promienie światła wleciały do ciemnicy. Mężczyzna zmrużył oczy i podszedł do wyjścia, gdy nagle usłyszał, że ktoś się odzywa.

- Witamy w naszym… - zaczął dyrektor.
- O cholera! - pasażer wyskoczył z auta po czym szybko zasłonił twarz rękoma przed słońcem, którego dawno nie widział. - Ale daje po gałach, Jezu.
- Yyy, tak, oczywiście, jest dziś dość jasno… - przerwał, gdy zobaczył, iż mężczyzna jest odwrócony do niego plecami i próbuje zapalić papierosa - przepraszam bardzo, kim pan tak…
- Doktor Czajkowski - przedstawił się nieznajomy.
- To pseudonim, tak? W końcu wy - na to słowo położył szczególny nacisk - nie możecie się ujawniać nikomu z personelu.
- Jacy my? To żaden pseudonim, tylko moje nazwisko. Nazywam się Adam Czajkowski – powiedział, gdy w końcu udało mu się odpalić fajka.
- Ale… ale oznaczenie na aucie.
- A, to - Adam pstryknął palcami, po czym napisy twierdzące, że wóz wiezie członka rady O5, zniknęły. - Takie tam małe przedstawienie. Musiałem tak zrobić - spojrzał na dyrektora - aby jak najszybciej się z panem zobaczyć. Musimy porozmawiać. Czas nagli.
Dyrektor ze zdenerwowaniem przełknął ślinę, lecz kiwnął głową.

Gdy szli korytarzami placówki, wszyscy dziwnie spoglądali na osobliwą parę. Cały poczerwieniały dyrektor, a za nim nowa osobistość. Nie byłoby to niczym nadzwyczajnym, ponieważ co jakiś czas pojawia się ktoś nowy w fundacji. Lecz ta osoba była… pewna siebie. Dr Czajkowski szedł nieco przygarbiony, bawiąc się paczką papierosów w lewej dłoni. Prawą miał schowaną w kieszeni swojego kitla. Nieco dłuższe, brązowe włosy opadały na jego ramiona. Nieogarnięta i niezbyt długa broda zdobiła jego twarz, na której nosił proste okulary. Postawa luzaka, jaką prezentował, nie była codziennością. Przynajmniej nie w tym ośrodku. Wreszcie dotarli do gabinetu dyrektora.

- Proszę siadać - dyrektor wskazał ręką krzesło naprzeciwko jego biurka, po czym sam usiadł.
- Dziękuję…
- Co tu się, kurwa jego mać, wyprawia!?
- Proszę dać mi dojść do głosu.
- Zaraz! Kim… lub czym jesteś? Adam Czajkowski? Zwykły śmiertelnik? Nie, nie może być. Ot tak sobie zmazałeś logo O5 z wozu, pstryknięciem palca! Jesteś jakimś SCP? Podawanie się za członka rady grozi karą śmierci - zdyszany nie mógł więcej dojść do głosu. Okazję wykorzystał Dr Adam.
- Jak już mówiłem, nazywam się Adam Czajkowski i tak, jestem zwykłym człowiekiem, a nie żadnym podmiotem. Natomiast to, co pozwoliło mi na wykonanie owej sztuczki, już jest podmiotem SCP. A zrobiłem to, jak już wspomniałem, aby się z panem jak najszybciej spotkać.
- Przecież cała masa ludzi widziała to przedstawienie! Pojawią się plotki, zażądają badań na tobie. Lecz… spokojnie, po kolei. Powiedział pan, że jakiś SCP pomógł panu namalować i zmazać napisy, tak?
- Tak.
- W takim razie pewnie ma go pan przy sobie i zakładam, że podmiot ma klasę "bezpieczny" oraz, co najważniejsze, jest pan autoryzowaną osobą do posiadania go.
- Nie.
- Słucham? - dyrektor wybałuszył oczy.
- Nie jestem osobą upoważnioną do posiadania Jerrego i Sparka.
- Mają imiona? A ich numery?
- Brak. Znalazłem je dawno, dawno temu w opuszczonej piwnicy Nowego Jorku. Od tamtej pory się z nimi nie rozstaję.
- Czyli pracował pan w Ameryce?
- Tak. Rada O5 przeniosła mnie tutaj, abym wykonał polecone mi zadanie.
- Coś mi się tutaj kupy nie trzyma… skoro sama rada pana tutaj wysłała i to w dodatku nie wiedząc, że jest pan posiadaczem dwóch podmiotów… o co tutaj chodzi?
- Już tłumaczę - dr Czajkowski uśmiechnął się pod nosem, po czym wstał. Zdjął kitel, zaczął rozpinać koszulę. - Rada nie upoważniła mnie do posiadania moich pupilków, ponieważ… - odwrócił się. Dyrektorowi prawie oczy nie wyszły z orbit, gdy zobaczył na plecach doktora wytatuowaną, przekreśloną rzymską cyfrę VII.
- Jest pan… Był pan…
- Tak. - powiedział ubierając się z powrotem. - Jestem byłym członkiem rady O5. Dlatego też nie muszę mieć uprawnień do Jerrego i Sparka.
- A czy mogę je zobaczyć? Zawodowa ciekawość. Wie pan, jak to jest. Taka osobistość! - Dyrektor uśmiechnął się głupio. Powoli przestawał mówić sensownie.
- Ależ oczywiście - zgodziwszy się, Adam wyciągnął z kieszeni spodni mały przedmiot i położył go na stole. - To jest Spark – powiedział, wskazując zapalniczkę. Następnie z kieszeni kitla wyjął białą maskę z otworami na oczy, przypominającą zwykły biały placek z dwiema dziurami - A to jest Jerry.
- Aha. A jak one działają, jeśli mogę spytać?
- Może pan, ale na to pytanie odpowiem później. Już wystarczająco czasu zmarnowaliśmy na pogaduszki. Aż sam zapomniałem, po co tu przyjechałem.
- A tak, racja. Wspominał pan o jakiejś misji powierzonej przez radę.
- Otóż to. Jestem tutaj - spojrzał dyrektorowi głęboko w oczy - ponieważ wyczuwam w okolicy niezwykle niebezpieczną anomalię. Do ośrodka zbliża się coś objęte klasą thaumiel.

Dłuższą chwilę mężczyźni siedzieli tak naprzeciwko siebie, patrząc sobie głęboko w oczy. Dyrektor nie mógł, albo nie chciał, uwierzyć w usłyszane przed chwilą słowa. Momentalnie cały się spocił. Jednak zachował spokój i zapytał:

- Thaumiel? To pewne? Ale… wykrylibyśmy to.
- Otóż nie. Niech pan posłucha - dr Czajkowski pochwycił Sparka, srebrną zapalniczkę typu zipp, i odpalił ją. Płomień mały i pomarańczowy po chwili urósł, zmienił barwę na jasno niebieski i zaczął tańczyć, kierując swój ogonek w różne strony. Zatrzymał się, wskazując na południe. Adam zamknął zapalniczkę. - Pytał pan, jak działają moje zabawki. Otóż Spark pozwala na wykrycie niewykrywalnych dla radarów anomalii, natomiast Jerry pozwala je obezwładnić. Kolor płomienia świadczy o klasie podmiotu. Zielony oznacza bezpieczne SCP, fioletowy euclidy, czarny ketery, a jasno niebieski - thaumiele. Nie wiadomo, dlaczego Spark i Jerry działają tylko wtedy, kiedy ja ich używam. Możliwe, że dlatego, iż jako pierwszy je znalazłem, będąc jeszcze członkiem rady. Nie udało się ustalić, kto i jak je stworzył. Nie nadano im numerów za moją prośbą. Reszta rady O5 się zgodziła, lecz pod warunkiem, że ją opuszczę i będę przemierzał świat w celach poszukiwania i łapania anomalii, których nie da się wykryć. I tak z kraju do kraju trafiłem tutaj. Rada wysłała mnie natychmiast do Polski, gdy oznajmiłem, że Spark zapłonął niebieskim płomieniem.
- Rozumiem, mniej więcej mam zarys obecnej sytuacji. Czyli gdzieś w pobliżu znajduje się niewykrywalna anomalia z klasą thaumiel, a pan jest tutaj, aby ją odszukać i zneutralizować?
- Dokładnie tak.
- I co potem… o thaumielach krążą same plotki. Oprócz rady i kilkoma osobami spoza niej nikt nie wie, czym są, ani jak działają te podmioty.
- Proszę się nie obawiać, nie zagości on u was długo. Jak już wspomniałem, Jerry ma umiejętność zneutralizowania jakiejkolwiek anomalii oraz jest w stanie uwięzić w sobie takową. Oraz jest w stanie stworzyć iluzję prostych rzeczy, takich jak napis na aucie.
- Jakiejkolwiek…?
- Wiem, o co pan spyta. Niestety nie, nie działa on na SCP-682, nawet na Boga nie zadziałał.
- Rozumiem, to od czego zaczynamy to… polowanie?
- Od papierosa - były członek rady O5 uśmiechnął się po czym wyszedł z gabinetu dyrektora.

Chodząc po palarni dr Czajkowski próbował sobie ułożyć kilka rzeczy w głowie. Dotyczyły one głównie niewykrywalnej anomalii, z którą będzie miał do czynienia. Paląc papierosa obracał w ręce srebrną zapalniczkę typu zipp. Uśmiechnął się do niej. Czym prędzej ją schował, gdy do pomieszczenia wszedł jakiś naukowiec. Oczywiście też odpalił papierosa, pokręcił się po pomieszczeniu. Po chwili wyparował, chyba lekko zawstydzony:

- Kim pan jest? Cały personel zachodzi w głowę o pana tożsamość… i umiejętności.

Adam Czajkowski przystanął. Przypomniała mu się akcja z wozem, kiedy go tutaj przywieźli. Pewnie o to chodzi w pytaniu o "umiejętności". Wyciągnął kolejnego papierosa, odpalił go Sparkiem, zaciągnął się i doszedł do wniosku, że czemu nie. Odpowie nieznanemu doktorowi na jego pytanie. Ze szczegółami. "I tak mi nie uwierzy" - zaśmiał się w duchu.

"Doktor Adam Czajkowski - urodzony — — — o godzinie 01.07 w szpitalu --.
Dzieciństwo spędził beztrosko na jednej ze wsi w Ameryce Południowej. Polskie korzenie zawdzięcza swojej matce, -
, która go wychowywała wraz z mężem -. Uczęszczał do amerykańskiej szkoły, lecz w domu matka uczyła go języka polskiego.
Jako nastolatek nie okazywał większych trudności wychowawczych, był raczej dzieckiem
spokojnym. Ukończył uniwersytet -
- w --. W wieku — lat został przyjęty do
fundacji na stanowisko doktora dzięki swojej wiedzy oraz osiągniętym przedtem
sukcesom w zakresie nauk ścisłych. Przez — lat ciężko pracował nad anomaliami, przyczyniając się do znacznego poszerzenia wiedzy fundacji na temat wielu podmiotów. Za niezliczone zasługi oraz niewątpliwe oddanie się fundacji został awansowany na personel klasy A, po czym dano mu stanowisko w radzie O5, przydzielając numer VII. W dniu — — -
- podczas pobytu na urlopie w Nowym Jorku «nabazgrane - "co za debil jeździ na urlop do NYC"» doszło do incydentu, w którym to nieopatrznie O5-VII znalazł w piwnicy pewnego mieszkania dwa podmioty, które zostały uznane za bezpieczne «nabazgrane - "tylko w jego rękach, co za idiota dał tym SCP klasę bezpieczny!? Seeerio?"» oraz nadano im numer SCP— oraz SCP— (usunięto nadane im numery za prośbą O5-VII po uprzednim udowodnieniu, iż w jego rękach służą one dobrym celom). W dniu — — —— po usunięciu podmiotom dr. Adama Czajkowskiego ich numerów oraz nadaniu im nazw - Spark i Jerry, doktor został zwolniony z pełnienia funkcji członka rady O5-VII, a jego numer został wykreślony. Od tamtej pory nadal wiernie służy fundacji jako osoba zajmująca się wykrywaniem i łapaniem niewykrywalnych anomalii.
«nabazgrane - "A jak on ładnie maluje! Serio, kocham jego prace!"»

- Znowu sprawdzasz akta Czajkowskiego? - zapytał się O5-II O5-XII.
- A tak jakoś, były wobec niego wątpliwości.
- Ale już się ich pozbyliśmy.
- Tak, tak, masz rację. Dobrze, że wiernie nam służy i wykonuje nasze polecenia.
- Sam się zaoferował, wiedział, że w przeciwnym razie czeka go kara…
- Tak, chciał uniknąć śmierci za wszelką cenę. Tylko ciekawe dlaczego… dlaczego własnym ciałem bronił tych dwóch podmiotów…
- Badania nic nie wykazały, podmioty słuchają tylko jego i tylko w jego rękach działają. Dlatego też jeszcze żyje.
- Niby masz rację. Dobra, zostawmy ten temat. A, przyślij mi tutaj natychmiast dr. Brighta!
- Haha, znowu grzebał nam w aktach?
- Tak, tym razem sobie jeszcze dopisał kilka cennych notateczek.

Kończąc historię swego życia dr Adam Czajkowski rzucił peta na podłogę. Podszedł do niego po czym zgasił go butem. Wyszedł z palarni. Na bardzo długo w jego pamięci zostanie obraz doktora, który patrzył na niego przez cały czas z otwartą buzią, słuchając odpowiedzi na jego pytanie "kim jest?". Gdy drzwi się zamknęły, Adam wybuchnął śmiechem. Oparł się rękoma o ścianę, po czym ledwo wysapał w nieustającej salwie śmiechu:
- Wiedziałem, że nie uwierzy. Nikt nie wierzy.

Wewnątrz ośrodka atmosfera trochę się uspokoiła. Każdy beztrosko przemierzał schludne korytarze budynku ukrytego w południowej części Polski. Jeden z doktorów biegał od wydziału do wydziału krzycząc, że nowo przybyły osobnik jest byłym członkiem rady O5. Oczywiście nikt mu nie uwierzył, a za zakłócanie porządku otrzymał naganę i został przydzielony do jakiegoś nudnego zajęcia. Jasne oświetlenie pomieszczeń, głuche kroki pracowników zmierzających z jednego punktu do drugiego, sporadyczne rozmowy kilkoro z nich oraz dźwięki drzwi otwierających się głucho łączyły się w idealną symfonię fundacji SCP. Wszystko było na swoim miejscu… prawie wszystko. Nikt nie widział dyrektora placówki, który zamknięty w swoim gabinecie chodził nerwowo od sprzętu do sprzętu, chcąc jednak wykryć anomalię, która miała się znajdować w okolicach budynku. Mało kto teraz też zwracał uwagę na dr Czajkowskiego, który spacerował korytarzami fundacji w poszukiwaniu SCP-343 wie czego.

Dyrektor będąc ciągle zdenerwowanym, iż w pobliżu znajduje się tak niebezpieczny podmiot nie chciał już więcej czekać. Nawet nie wiedział na co czeka, dr Czajkowski wyszedł z jego gabinetu po czym nie wrócił. Podszedł do małego mikrofonu, aby nadać ogłoszenie, które usłyszy cały ośrodek.

- Doktor Adam Czajkowski proszony jest o natychmiastowe zgłoszenie się do biura dyrektora - oznajmił spokojnym głosem - doktor A…
- Jestem - głos rozbrzmiał na dyrektorem a ten odwrócił się lekko przestraszony.
- A, tak… to ten, dobrze, czekałem na pana bardzo długo. Co robimy? Nie chcę siedzieć bezczynnie.
- My? Nie, nie. Co JA będę robił, o to chciał pan spytać. Nie dopuszczę pana ani żadnego z pracowników tutejszego ośrodka do tej anomalii, to moje i tylko moje zadanie.
- Ale jak to… w takim razie dlaczego pan mnie o nim poinformował?
- Nie wiem, taki dostałem rozkaz od rady… to go wykonałem.
- Czyli mam siedzieć bezczynnie na dupie kiedy to pan będzie się zmagał z najniebezpieczniejszą klasą podmiotu?
- Hmm… dokładnie tak! - wykrzyknął uradowany Adam.

Dyrektor opadł zrezygnowany na fotel. Rozejrzał się po gabinecie po czym przytaknął.

- No dobrze, niech i tak będzie. A powie mi pan chociaż co pan robił podczas tej długiej przerwy na papierosa? - spojrzał na Adama spode łba.
- Tak, zbierałem informację.
- Na temat?
- Tego, co się tutaj dzieje - spojrzał wymownie na dyrektora - i wiem już wszystko.
- I czego się dowiedziałeś? - dyrektor głośno przełknął ślinę.
- W sumie to… niczego ważnego - zaśmiał się dr Czajkowski - placówka jak placówka, dobrze wykonujecie swoją robotę. Odnotuję to w raporcie dla rady, może dostanie pan nawet podwyżkę - puścił oczko do dyrektora.
- Aha… no tak, racja, staram się zarządzać ośrodkiem jak najlepiej.
- Tak, no właśnie. Ale dość gadania, biorę się w końcu do roboty. Spark twierdzi, że anomalia jest coraz bliżej, za jakieś kilka godzin wrócę, proszę się nie obawiać.
- Dobrze, życzę powodzenia.
- Dziękuję, na pewno się przyda - rzucił Adam po czym szybkim krokiem wyszedł z gabinetu.

W bardzo szybkim czasie zszedł na parter, po czym opuścił placówkę. Zapytany przez strażników, dokąd to się udaje, rzucił szybko jakimś tekstem na odczepnego i natychmiast zniknął w gęstwinie leśnej. Nie zdążyli nawet odbezpieczyć broni aby go zneutralizować i powstrzymać przed opuszczeniem obiektu. Skąd mogli przecież wiedzieć, że to nie pierwszy lepszy naukowiec, tylko były członek rady O5.

Adam odpalił Sparka. Jasnoniebieski płomień wskazywał drogę doktorowi. "Już niedaleko" - pomyślał. Nie mylił się, po jakichś dziesięciu minutach drogi wgłąb skalistego lasu dotarł na miejsce, gdzie Spark zaczął wariować, po czym sam zgasł. Adam rozejrzał się dookoła, w prawej dłoni ciągle trzymał sparka, natomiast lewą wyciągał Jerrego z kieszeni kitla. Nie zauważył nic szczególnego. "W takim razie podmiot ten nie jest duży… to musi być coś małej albo średniej wielkoś…" I wtedy go zobaczył. Zza drzew wyłonił się niewielkiej wielkości, lewitujący, heksagonalny przedmiot, który obracał się dookoła swojej osi. Jego barwa cały czas się zmieniała, ale wydawało się, że ciągle jest szklisto-biała lub tęczowa.

- No, chodź do tatusia - powiedział Adam, po czym założył Jerrego na twarz - czas się nieco zabawić.

Kiedy założył maskę na twarz wszystko się zmieniło. Nie na zewnątrz, tylko wewnątrz jego. Każdy z jego zmysłów został wyostrzony do maksimum. Jego zdolności fizyczne zwiększyły się kilkukrotnie. Teraz był w stanie słyszeć, czuć, widzieć oraz słyszeć wszystko w promieniu dwóch kilometrów, a jego zwinność, siła oraz wytrzymałość przerastała każdego człowieka na ziemi.

Lewitujący kwadracik zatrzymał się kilka metrów od niego. Stali tak naprzeciwko siebie dobrych kilka sekund po czym podmiot zabłysnął. Adam uskoczył w ostatnim momencie. W miejscu, w którym przed chwila stał była teraz dosyć spora dziura.

- Nie wiedziałem, że umiesz tworzyć takie wybuchające pułapki.
- Grhhh - wydał z siebie okropny odgłos podmiot.
- Czyli nie jesteś zbyt rozmowny, dobrze.

Doktor odpalił Sparka, po czym skierował zapalniczkę szybkim ruchem ręki w stronę anomalii. Ogień ze srebrnego zippa wystrzelił momentalnie tworząc wielką strugę płomieni, która okryła kwadrat.

- To na nic - wysapał heksagon - nic nie jest w stanie mnie zniszczyć, arghhh!
- Ta, jasne, znam tylko jednego takiego niezniszczalnego - doktor uniknął serii wybuchów.

Powiedziawszy to, Adam przystawił Sparka do Jerrego. Odpalił go ponownie. Zarówno maska jak i ciało doktora natychmiast zapłonęło. Kolor płomieni zmienił się z czerwonego na śnieżno biały. Po chwili jednak płomienie zgasły a wiatr odgonił szybko unoszące się dookoła doktora kłęby dymu, ujawniając prawdziwą postać podmiotów, Sparka i Jerrego.

Adam nie miał swojej twarzy, zdawałoby się, że ma naciągniętą na nią białą maskę, która ma czarne, puste oczodoły oraz rząd kłów ostrych jak noże. Jego ręce także nie były zwyczajne. Całe białe, zakończone długimi, szpiczastymi pazurami, tak się prezentowały. W miejscu, gdzie powinny być włosy oraz łokcie płonął teraz najprawdziwszy ogień. Doktor-podmiot przykucnął lekko i wydyszał:

- Graj, muzyko! - po czym znalazł się tuż za heksagonem.

Ten wytworzył w tym miejscu wybuch, lecz doktora tam nie było. Uniknął tego w nieludzkim tempie. Człekopodobny mężczyzna był teraz w kilku miejscach na raz. Nie, to nie była bilokacja. On tak szybko się przemieszczał. Wybuchy podmiotu nie dosięgnęły go ani razu. Po dłuższej chwili bombardowania doktora atakami, podmiot klasy thaumiel zaryczał głucho, zaczął się trząść oraz migotać. Adam wiedział, co ten chce zrobić. Szybko doskoczył przed kwadrat, złączył obydwie dłonie a płomienie wydobywające się z jego ciała buchnęły na ogromną odległość. Zanim heksagon zdążył zdetonować najprawdopodobniej kilkadziesiąt, jak nie kilkaset kilometrów dookoła siebie Adam wytworzył w swoich dłoniach elastyczne, wielokątnę, bezbarwne więzienie, które szybko nałożył na podmiot. Milisekundę potem dokonał się wybuch. Na szczęście nie wyszedł on z klatki, w której teraz podmiot był uwięziony, tylko dokonał się w środku niej. Niewątpliwie paranormalne, bądź też magiczne więzienie, które stworzył doktor nawet nie odczuło siły tego wybuchu. A on sam trzymał teraz zamknięty heksagon w swoich zniekształconych dłoniach.

- Jak ty… jak mnie uwięziłeś!? Arghhh! - zaryczał wewnątrz.
- Spokojnie, nie wierć się, i tak nie uciekniesz - wychrypiał doktor-podmiot - lepiej powiedz mi, dlaczego Spark wykrył cię jako thaumiela, a masz moc co najwyżej ketera.

Mówiąc to, czarne, bezdenne oczodoły na białej twarzy rozpaliły się na niebiesko, zmuszając swoją mocną kwadrat do wyjawnienia prawdy.

- Wy… wybuchy to nie jedyne co potrafię - oznajmił ciężko, jakby nie chciał, lecz musiał się wypowiadać - moja prawdziwa moc tkwi wewnątrz mnie. Potrafię się otworzyć, wtedy mogę używać pełni mojej mocy. Moja potęga tkwi w manipulowaniu wszystkim dookoła. Czasem i przestrzenią. Mogę się pomniejszać i zwiększać, wchodzić do umysłów ludzi, których mam w zasięgu wzroku i zmieniać ich poglądy, zachowania, relacje z innymi. Ale tak jak mówiłem manipuluję też czasem i przestrzenią. Przed naszym spotkaniem zmanipulowałem obecnym krajobrazem, tworząc wszędzie bomby-pułapki. Jedynie większy wybuch zająłby mi trochę więcej czasu.
- Więc jak wydostaniesz się z tego małego pudełka… to możesz praktycznie wszystko? Jaki jest twój cel?
- Mogę wszystko! Tak! A moim celem jest…
- Gadaj!
- P…prz…przejęcie władzy nad światem oraz zdominowanie go.
- Gdybyś chciał to już byś to dawno zrobił… nie działasz sam, prawda? Kto cię stworzył? Kto tobą manipuluje?

W tym momencie heksagon znajdujący się wewnątrz więzienia przestał świecić i lewitować, upadł wydając przy tym głuchy stukot.

- Czyli ktoś cie wyłączył. I ten ktoś wie o tym, co tutaj zaszło. Pewnie jesteś bronią należącą do jakiegoś kraju. Wszystkiego dowiemy się w swoim czasie, rada zadecyduje co z tobą zrobić.

Adam Czajkowski był tak skupiony schwytanym podmiotem, że dopiero teraz usłyszał odgłos czyichś kroków. Dźwięk dochodził od strony ośrodka fundacji, a osoba, która go śledziła była zaledwie kilkaset metrów za nim. Nie opuszczając formy podmiotu, Adam natychmiast doskoczył do miejsca, z którego dochodził dźwięk.

Dyrektor nawet nie wiedział kiedy, kiedy przed jego oczami pojawiła się człekokształtna postać. Długie, białe pazury oraz twarz, ogień buchający z czaszki ogromnie go przestraszyły. Wrzasnął w niebogłosy po czym zaczął uciekać. Adam pstryknął palcami. Ogień z jego głowy wystrzelił i pochwycił uciekającego, wścibskiego dyrektora. Przywlókł go z powrotem na miejsce, skąd zaczął ucieczkę.

- K-k-kim jesteś!? Zostaw mnie! Powinieneś być już schwytany! - wydarł się dyrektor.
- Mówiłem ci, idioto, abyś za mną nie podążał - odparł spokojnie Adam, sapiąc.
- … Co!? To-to-to ty!? Ale jak…
- Zamknij się i patrz - wysunął rękę, w której znajdowało się więzienie a w nim mały już kwadracik - to ten thaumiel, którego szukałem.
- N-no dobrze, i co teraz? - mężczyzna strasznie się jąkał ze strachu.

Czajkowski nie odpowiedział, tylko rozpiął koszulę, w miejscu, gdzie powinno być serce była teraz pusta, czarna dziura. Więzienie z podmiotem skurczyło się w jego dłoni do rozmiarów jabłka. Wolnym ruchem włożył to w miejsce serca, a czarna rana od razu się zasklepiła, nie zostawiając żadnej blizny. Ogień przestał się palił, białe ręce oraz twarz zaczęły się rozsypywać. Na ten widok dyrektor patrzył z niemałym niedowierzaniem, otwierając usta szeroko i nie mrugając oczami ani razu. Teraz stał przed nim dr Adam Czajkowski, z białą maską, Jerrym, na twarzy oraz zippem, Sparkiem, w ręce. Szybko zdjął maskę i schował ją do kieszeni kitla, lecz zapalniczkę ciągle trzymał w dłoni.

- Woo - wydał z siebie okrzyk zdumienia mężczyzna - więc tak działają twoje podmioty.
- Tak. Ale prosiłem, abyś za mną nie podążał.
- Wiem. Lecz musiałem to zobaczyć na własne oczy…
- A teraz musisz zginąć.
- Słucham? - odparł z niedowierzaniem.
- Ano, nikt, poza radą O5 nie może być świadkiem aktywowanej pełnej formy Jerrego Sparka.
- Jerry Spark? To jego pełne imię?
- Tak, osobno są Jerry i Spark, lecz razem tworzą pełne imię. Oraz pełny podmiot. W sumie nie wiem po co ci to tłumaczę, i tak musisz umrzeć.
- Co? Nie!

Adam odpalił ponownie Sparka. Płomień wystrzelił w zarządcę placówki, ogarniając całe jego ciało. Po kilku chwilach pełnych wycia z bólu, smrodu palonego ciała oraz zapachu dymu z papierosa z dyrektora został tylko czarny, dymiący szkielet.

- Wymyśli się jakąś historyjkę aby uwiarygodnić twoją śmierć - zaciągnął się fajkiem - fundacja wszystko łyknie.

- Doktorze Adamie Czajkowski, wróciłeś więc?
- Tak, O5-II
- Dobrze, masz cel swojej wyprawy?
- Tak - Adam włożył rękę w swoje ciało, w miejsce serca i wyciągnął uwięziony podmiot - oto on.
- Dobrze, zostaw go nam, my się nim zajmiemy dalej.
- Tak jest.
- Były jakieś trudności?
- Mały… wyciek gazu, tak to nazwijmy. W środku gór.
- Rozumiem, jakieś dodatkowe informacje?
- Ten podmiot jest sterowany za pomocą innego. Jest to najprawdopodobniej broń jakiegoś państwa, które chce przejąć władzę nad światem.
- Rozumiem… nie namierzyłeś go zapewne?
- Jeszcze nie.
- Dobrze. Możesz odejść. A, wszystkie właściwości podmiotu spisałeś w notatkach?
- Ależ oczywiście.
- To możesz już iść, wyszukaj następnego thaumiela czy coś.
- Tak jest.
- Czekaj! Mam jeszcze jedno pytanie… czy ten ośrodek, w którym byłeś i który sprawdziłeś… jest w porządku?
- Wszystkie informacje są załączone w notatkach… Raczej nie spodoba wam się to, co tam się dzieje, te chore eksperymenty na ukrytym poziomie…
- Tak myślałem, przynajmniej nie ma kto nimi zarządzać.
- Zapewne ma, dyrektor na pewno miał współpracowników.
- Już my się tym zajmiemy, dobra robota, Czajkowski. A teraz już idź.
- Tak jest, do widzenia.

Słońce ogrzewało twarz Adama a wiatr beztrosko muskał jego twarz. Zapach palonego papierosa unosił się wokół kolorowej koszuli i krótkich spodenek. Stopy dotykały gorącego piasku plaży, który był obmywany przez krystalicznie czystą wodę. "Hawaje są takie piękne" - pomyślał. Wyjął Sparka z kieszeni, odpalił go. Płomień zatańczył chwilę na wietrze po czym skierował się w stronę oceanu i zmienił kolor na jasnoniebieski.

- Eh, takie życie posłańca fundacji - rzucił peta za siebie, rozpiął koszulę i odważnym krokiem ruszył ku oceanowi. Garstka ludzi widziała tylko znikającego w głębinie mężczyznę, który miał na plecach wytatuowaną przekreśloną rzymską VII.

O ile nie zaznaczono inaczej, treść tej strony objęta jest licencją Creative Commons Attribution-ShareAlike 3.0 License