SNDBXCLDACSDND

Frustrującym jest, że dbanie o swój poziom karmy wymaga takich nieistotnych działań, jak tego rodzaju prosta, żeby nie powiedzieć prostacka edycja.

Dream team. Blackpeace. Miękki. Kondratiuk. Pułkowski. Frostgang.

Mechanizm pracował z równomiernym cykaniem towarzyszącym zderzaniu się metalowych elementów. Z tempem pracy naukowca nadzorującego dźwięk przypominał zdecydowanie za szybko pracujący zegar. Pokrywało się to z rzeczywistością, Fostergrant miał bardzo mało czasu.

Za oknem położonego na czwartym piętrze gabinetu przez noc przemknął cichy jak grom milicyjny Fiat 126p, zwiastując rychłe zmiany. Choć kwietniowa noc była pogodna, nie można było odmówić jej niepewności, tak przecież znajomej każdemu patrzącemu w przyszłość. Dla wielu było to niesamowitym powiewem wolności. Doktor potarł nasadę nosa palcami, nie przerywając pisania. Był zmęczony. Zmiany w strukturze państwa oznaczały zmianę w zarządzie. Wprowadzenie zachodniego standardu, będącego złotym wyznacznikiem rozwoju nauki i kultury. Wpływ Stanów przejmował pieczę nad tym, co niegdyś leżało po "tej prawej" stronie Muru Berlińskiego. Czego amerykanie nie mogli zagarnąć, tego się pozbywali. Oczywistym jest, jak odnosiło się to do przepracowanego badacza.

Nie. Nie wracał do Ameryki. Nawet pod flagą.

Długopis pękł z trzaskiem, rozlewając czarny tusz po papierze. Część skrupulatnego, wąskiego pisma zniknęła pod falą atramentu wraz z westchnięciem Fostergranta. Przeniósł wzrok na ubrudzone palce masywnej protezy. Ciężki wysięgnik opierał się ni to o jego przedramię, ni o pomocniczą strukturę podążającą za naukowcem na czterech kółkach. Podobne układy za kilka, kilkanaście lat obywatele Rzeczpospolitej już nie Ludowej zobaczą w wózkach sklepowych. Obecna konstrukcja przypominała jednak szafkę na dokumenty wysokości człowieka z wystającymi tu i ówdzie kablami, lub w gorszym razie wyjątkowo kwadratowy stojak na ubrania.

Gdyby pozostał odpowiednio skupiony, nie doszło by do tego. A przynajmniej tak sobie wmawiał. Nawet w tych tyleż kluczowych, co ostatnich momentach życia Fostergrant nie zamierzał odpuścić wrodzonemu perfekcjonizmowi. Nie dopuszczał do siebie myśli, że projekt Perpetuum Mobile mógł okazać się fiaskiem. Nie mógł sobie na to pozwolić, drugiej szansy nie miał.

Chudymi palcami wymacał ulubiony kubek, w którym tego wieczoru trzymał materiały pisarskie. Nie zebrał ich wiele. Poruszanie się z protezą stanowiło dla niego dużą trudność. Hałas również nie pomagał. Odwrócił wzrok w stronę naczynia, gdy przez dłuższy moment nie mógł na nic trafić. Skończyły mu się długopisy.

— Kurwa mać, — zaklął.

Brzmienie jego głosu nawet go zaskoczyło. Był zachrypnięty, trochę przyciszony. Brzmiał, co go przeraziło, staro. Poczuł, że prawa, zdrowa dłoń lepi się od potu. Wytarł ją w posiwiałą brodę. Boże. Ile to już lat.

Sięgnął do szuflady, wyciągając z niej kilka innych dokumentów. Niemal każdy nosił znamiona błędnego działania ogromnego manipulatora. Papier był nasiąknięty atramentem dwóch najpopularniejszych kolorów, miejscami przebity lub przedarty. Schował całość do jednego folderu. Musiał go "zgubić" gdzieś, gdzie szybko go nie znajdą.

Już miał się zbierać, gdy jego uwagę przykuła czarna książeczka. Była, prócz usuniętych papierzysk, jedyną zawartością biurka. Literki nadrukowane z tytułem zatarły się, boleśnie przypominając o zębie pierwszego z podmiotów. Doktor Fostergrant dostał ją od swojego ojca, gdy skończył studia. Po chwili namysłu włożył ją do kieszeni fartucha laboratoryjnego. Na wyborze tym zaważyło wspomnienie twarzy swoich rodziców, gdy odbierał dyplom ukończenia studiów. Mimo upływu lat miał dobrą pamięć. Fostergrant poczuł, że szklą mu się oczy. Zawsze go na to brało, gdy przypominał sobie ich pogrzeb.

Najpierw odszedł ojciec. Naukowcowi brakowało mu ich rozmów. To właśnie jemu zawdzięczał fascynację kinematografią i zbieractwem różnych różności. Odklejali znaczki z listów pod wodą i kłócili się o karierę młodego Fostergranta. Z biegiem lat utracili kontakt, ale doktor wspominał go serdecznie. Może faktycznie powinien był zostać. Matka wydawała się być bardziej pogodzona z decyzją ich syna, choć niech go szlag, jeżeli w pełni popierała jego pracę. Kazała mu dbać o rodzinę, i dokładnie to robił. Choć zarazem pluł sobie w twarz, że nie zdążył pokazać rodzicom dzieła swojego życia.

Wyszedł z gabinetu ciągnąc za sobą amalgamat rusztowania, interfejsu i zasilania mechanicznej ręki. Nie zamknął za sobą drzwi. Wśród terkotania kółek i wysiłku słyszalnego we własnym oddechu doktor szedł w stronę projektu zero zero jeden. Tylko ze względu na to zaoferowano mu w tym kraju… azyl.

— Doktor Forestgrand?

Fostergrant podskoczył na dźwięk przekręconego nazwiska. W niewyobrażalnej fali ulgi zobaczył tylko panią Zofię, sprzątaczkę. Miała zerowy poziom upoważnienia a interesy "zagranicznych inwestorów w kraju" nieszczególnie interesowały ją bardziej od miotły, filiżanki kawy na nocnej zmianie i kolorowej telewizji, jaką Fundacja w wolnym czasie raczyła swoich pracowników.

— Pani Zosiu! — Zawołał naukowiec poprawną polszczyzną tak cicho, jak cicho może to ujść za wołanie.
— Bardzo pan blady, doktorze. Bardziej, niż na co dzień, i daję słowo że to nie kwestia tych świetlówek. Idzie pan do punktu medycznego?
— Niestety, nie mogę sobie na to pozwolić. Jestem bardzo zapracowany.
— Po drugiej w nocy?
— Nazwijmy to trzecią zmianą. — Doktor uśmiechając się wręczył woźnej folder. — Pani Zosiu, mogłaby pani zanieść to do archiwów? Wystarczy zostawić gdzieś na widoku, rano trafi w odpowiednie ręce.

Pani Zosia nie miała nic przeciw. Naukowiec nadzorujący cieszył się dobrą reputacją wśród personelu, głównie tego mniej docenianego. Jego koledzy po fachu albo nie znali świszcząco-szeleszczącego języka, albo uznawali interakcję z niżej położonymi w hierarchii za uwłaszczającą im, wręcz karygodną. Doktor cenił ich sobie jednak, nawet lubił z nimi przebywać. Może była to jedna z reguł wpojonych mu przez matkę, które teraz definiowały go jako dobrego człowieka.

Dla dobrych ludzi nie było miejsca w zreformowanej Fundacji.

Idąc wyuczoną na pamięć trasą, Fostergrant wkrótce stanął przed masywną śluzą. Błyskawicznie wstukał wyuczony przez lata kod na małej klawiaturce, w normalnych okolicznościach zrobiłby to protezą, ale po pierwsze, okoliczności dość odbiegały od normalnych, a po drugie, jeśli Kondratiuk miał rację, dalsza praktyka w jej obsłudze nie miała szczególnego sensu. Doktor ufał szeregowemu pracownikowi ochrony, mimo drobnych problemów oraz ogólnego wyciągnięcia go z ZOMO przez rekruterów. Wierzył, że ludzie mogą zmieniać się na lepsze. Śluza skrzypnęła, pozwalając czterem kółkom stuknąć, podczas przejeżdżania przez próg.

Zamiast szukać włącznika światła, naukowiec od razu skierował się do leżącej na stole maszyny. Ostre, białe światło zza pleców kryło pozbawione okien serce placówki w przyjemnym półmroku. Śluza czekała cierpliwie, jak otwarta paszcza pradawnej bestii czekającej jedynie, by zatrzasnąć się za wkraczającym doń śmiałkiem. Bestii Pośpiechu, jeżeli doktor miałby nazwać ją jakimkolwiek imieniem.

Plastikowa klawiatura zdawała się strzelać z każdym przyciskiem wciśniętym do wprowadzenia brakujących formuł, a przynajmniej tak wyostrzony czujnością słuch naukowca postrzegał dźwięk zderzającego się plastiku. Gdyby skończył to tych parę lat wcześniej, może jego matka mogłaby jeszcze wcisnąć duży, niepasujący do reszty skomplikowanego systemu czerwony guzik, jako jedyny w żaden sposób nieoznaczony, bądź niepodpisany. Oczywiście Fundacja również mogła by nie rzucać mu kłód pod nogi.

Zmiany na przestrzeni lat nie były tak radykalne, jak ta której właśnie doświadczał ten położony w centrum Europy kraj, jednak każda z nich nieuchronnie odbijała się na losie pierwszego projektu tejże filii. Doktor nie musiał rezygnować z dotychczasowej pracy, mógł zostać z rodziną i cieszyć się spokojnym życiem, które tam zostawił. Dlaczego więc chciał porzucić karierę, porzucić, jak mu zarzucano, rodzinę, porzucić całe życie, o jakie walczył na rzecz tej jednej, jedynej w życiu okazji do zmiany świata? Przecież to nawet nie było jego priorytetem. Robił to dla nich. Rodzeństwa, matki i ojca. Później tylko dla matki. Teraz zostali mu już tylko brat i siostra. Byli młodsi, doktor przejął więc i tak luźną funkcję głowy rodziny, gdy rozeszli się w swoje strony. Pamiętał o nich, dzwonił od czasu do czasu sprawdzając, czy sprawy mają się dobrze. Z reguły miały się na tyle dobrze, by rozmówca odkładał słuchawkę w pół rozmowy. Chyba nigdy nie wybaczyli mu takiego porzucenia rodziny. Fostergrant przerwał na moment. Westchnięcie potoczyło się pustymi, białymi korytarzami zostawiając po sobie echo.

Naukowiec upewnił się, że program się zgadza. Sprawdził pobieżnie wszystkie elementy maszynerii. Wydawały się być na swoim miejscu. Chwycił jeden z przewodów przytroczonych do ruchomej szafki podtrzymującej bioniczną rękę i wyrwał go z gniazda zdecydowanym pociągnięciem. Maszyna jęknęła z braku mocy, a doktor poczuł nagle całą masę urządzenia, na którą nie szło się przygotować. Chuda ręka w czasach świetności być może poradziłaby sobie z ciężarem, teraz jednak badacz musiał pomóc sobie prawicą w umieszczeniu jej na blacie. Kabel wetknął do jednego z nielicznych wolnych portów dziwacznego urządzenia, które teraz zaczęło szumieć kilkoma wentylatorami chłodząc elektroniczne wnętrzności. Usatysfakcjonowany pracą, naukowiec wyjął z kieszeni drobny kluczyk, który przekręcił w stacyjce otwierając przysłonę czerwonego przycisku.

Liczył na to, że uda mu się pokonać zero zero jedynkę w innych okolicznościach. Że zobaczy wśród obecnych znajome twarze bliskich, że wzniesiony zostaje uroczysty toast. Że komuś będzie zwyczajnie zależeć. Tylko, że… Fundacji na tym nie zależało. Wygranie nad powodem usytuowania polskiego wydziału organizacji wiązałoby się z przełamaniem rutyny towarzyszącej podmiotowi. Jej zaniknięciem. Jego końcem.

Zabezpieczająca niewyjaśnione zjawiska Fundacja nie mogła na to pozwolić. Nawet, jeżeli oznaczałoby to wystawienie wszystkiego na wieczne działanie SCP-PL-001. Doktor Fostergrant tymczasem był człowiekiem wręcz niezdolnym do pogodzenia się z tą prostą mechaniką działania świata. Tam, gdzie inni potrafili się cieszyć, naukowiec patrzył w przyszłość. Z trudem przez całe życie przychodziło mu docenianie tego co miał, a teraz… na niektóre rzeczy było już za późno.

Tak, przemijanie leżało w naturze SCP-PL-001. Mało powiedziane, ono było jego naturą. Tym dokładnie był obiekt. Przemijaniem.

Naukowiec nie chciał przeminąć. Z dłużącymi się dniami w placówce miał coraz więcej czasu na martwienie się taką tematyką, zalewając pracujący mózg alkoholem dla odrobiny przyjemnego, niepozwalającego się skupić szumu. Robił się od tego rzewny, ale po wytrzeźwieniu zawsze pamiętał o swojej pracy. Jeśli nie rodzina, nawet jeśli nie on sam, niech rozwiązanie istnieje dla reszty świata. Nie zamierzał nikomu go narzucać, chodziło tylko o samą możliwość wyboru.

Uśmiechnął się do wypolerowanego, matowego guzika. Zrobiony był w myśl towarzyszącej Fostergrantowi zasady tworzenia w taki sposób, by w gotowym dziele zostawić element swej duszy. Matka kupowała mu Action Comics od niepamiętnych czasów, a na łamach tego rodzaju pism szaleni naukowcy budowali maszyny z wielkimi czerwonymi przyciskami. Ironicznym jest, że nigdy nie rozpatrywał się w kategoriach "szalonego", choć pewnie to wiązało się niedoszłymi wydarzeniami dzisiejszej nocy. Nie czuł się szaleńcem i, co ważniejsze, nie był nim.

Naukowiec nadzorujący był w pełni zdrów na umyśle. Przycisk, chłodny w dotyku i nieosądzający, był swego rodzaju hołdem dla rodzicielki i komiksów. Elementów osobowości, które tworzyły doktora.

— Fostergrant!

W takich wspominkach łatwo się zatracić. Wiek przytępia również zmysły. Z winy tych dwóch jakże ludzkich słabości badacz odwrócił się gwałtownie dopiero na dźwięk własnego nazwiska. Gdyby zachował odrobinę czujności, mógłby zareagować odrobinę wcześniej. Tak zdążył jedynie spojrzeć w wylot lufy dzierżonej przez Kondratiuka strzelby.

Broń ryknęła, wstrząsając całym Ośrodkiem. Dzwonienie w uszach doktora zeszło na dalszy plan, gdy do mózgu dotarło uczucie wwiercających się w brzuch głodnych robaczków wyrywających kawały odzieży i mięsa. Nawet nie zdążył krzyknąć, gdy uderzył kręgosłupem o metalowy blat. Pchnięta przez naukowca aparatura z trzaskiem pękającego szkła spadła z drugiej strony, a nagle pozbawiona podparcia proteza runęła w dół boleśnie ciągnąc za sobą resztę ciała. Brzuch piekł gorzej, niż gdyby zalał go wrzątkiem. Sięgnął do rany czując na palcach ciepłą krew.

Przy pojękiwaniach rannego do pomieszczenia zaraz za mordercą weszło kilku gości. Niektórzy z nich rozejrzeli się, inni od razu ruszyli w stronę nieaktywnej, poobijanej aparatury. Próbowali ignorować kwilenie Fostergranta. A więc to dlatego został ostrzeżony. Przeklinał, próbując choć trochę zignorować kolejne fale bólu.

— W drobiazgach. — Westchnął starszy pan. Doktor rozpoznał w nim Mikołaja Miękkiego. Był jedną z osób o doświadczeniu przerastającym nawet starego badacza, który na wcześniejszych etapach pomagał w konstrukcji maszyny. Kilka lat temu przeszedł na emeryturę. Choć od czasu do czasu zdarzało im się spotkać, Fostergrant nigdy nie powiedziałby że zawsze uprzejmy, ułożony inżynier wpadnie na niego tej feralnej nocy. Nie mogło być mowy o przypadku.

— Mje… ki… — Spróbował sięgnąć w jego stronę. Wygięte pod dziwnym kątem ramię nadal zaplątane w elementy wysięgnika sprawiało, że nawet bez posmaku krwi i wymiotów w ustach za bardzo nie miał jak się ruszyć.

Weteran spojrzał na zakrwawionego Fostergranta. Część śrutu rozerwała książeczkę wyrzucając kartki na wszystkie strony. Opadły już na podłogę i ciało doktora, teraz nasiąkając świeżą krwią.

Strzał pewnikiem zabiłby, gdyby nie oprawione w sztuczną skórę pisemko jego ojca.

Inżynier przygryzł wargę. Przeżył obie wojny i widział już wiele. To, co malowało się przed jego oczami nie rokowało dobrze. Odwrócił wzrok w stronę chudzielca o długich włosach. W tym świetle, czy też raczej jego braku, były wyprane z koloru, możliwe do opisania jedynie słowami takimi, jak "proste" czy "ciemne". Podkrążone oczy zimno monitorowały postrzelonego doktora, który nigdy w życiu nie widział tego człowieka. Nie ubierał się zgodnie z modą, a na jego przedramieniu przydymionym, żółtym światłem świeciło dziwne urządzenie nad nadgarstkiem rozchodzące się na kształt gestu rogów. Była to osoba z rodzaju tych, u których daremno szukać pomocy, bądź współczucia. Osoba z rodzaju pierwotnie złych, choć Fostergrant widział w nim raczej zwątpienie. Zupełnie, jakby nie robiło mu to różnicy, czy ktoś przed nim właśnie umierał, czy nie.

— Spotkało cię… w życiu wiele złego… prawda? — Wykrztusił naukowiec. Stróżka krwi pociekła mu w dół wargi.
— O to się nie martw się, doktorze. Tylko dla mnie to coś osobistego. — Odpowiedział mu kobiecy głos, kiedy niezainteresowani elektronicznymi szczątkami członkowie grupy podeszli bliżej, spoglądając z wysoka na starszego naukowca dociskającego do rany kilka nieprzyjemnie ciepłych kartek papieru, niezdolnych do zatamowania krwawienia.
— Jestem święcie prze… konany, że nigdy… się z panią… nie poznaliśmy.
Mina damy przyodzianej w kitel, który taki fan fantastyki naukowej, jak doktor Fostergrant określiłby mianem futurystycznego wykazała oznakę delikatnego zmieszania. Dostrzegalne było jednak wyłącznie, kiedy obserwator dał radę przedrzeć się przez maskę irytacji.
— Nawet sobie nie wyobrażasz, ile ta posada dla mnie znaczy. To znaczy - pewnie to wiesz — Badacz nie wiedział. — Ale czy rozumiesz? Powiedz, jakim cudem absolutne zjebanie czyjegoś życia przychodzi ci z taką łatwością?

Naukowiec opluł się krwią, próbując sformułować wypowiedź. Czerwone kropelki kontrastowały ze srebrną siwizną gęstej brody.

— Stwarzasz zagrożenie, Fostergrant. Nie dla mnie, mogłam ci uciekać i czekać, aż Fundacja się tobą zajmie. Naprawdę tylko nie chciałam, abyś wciągał w to mojego małego chłopca.
— Przykro… mi. Nawet… jeśli nie wiedziałem… nie chciałem…
— Przynajmniej nie kłam mi teraz w oczy, — syknęła. — Mogę? — Zapytała Kondratiuka, wyciągając rękę po broń. Ochroniarz wręczył ją bez żadnych oporów.

Doktor Frostgang długo zastanawiała się nad tym momentem. Miejscami nie była nawet pewna, czy kiedykolwiek będzie miała okazję znaleźć się w sytuacji wiele razy odtwarzanej oczyma wyobraźni. Nie będąc osobą tak impulsywną, jak jej nemezis metodycznie za każdym razem podchodziła do odpłaty psychopacie za całe piekło, jakiego musiała doświadczyć przez tamte dwa tygodnie.

Nie była z natury okrutną osobą, ale jej niedoszły kat nie stał… nie mógł stać przez całe życie obok dobrego człowieka. Coś w zachowaniu Fostergranta wydawało się być nie na miejscu, ale szybko zdusiła tę myśl - badacz nie był normalny, kropka. Nie mogła widzieć w nim nikogo normalnego, jeżeli sprawiedliwości miało stać się za dość.

Wracały do niej wszystkie te emocje. Zauważyła, że wyzbywa się całego zaległego w niej strachu, lęku zaczynającego zakrawać o paranoję. Pokryty adrenaliną gniew pulsował w tętnicach, pobudzając do pracy nabytą przez lata niechęć do mięsa. Wzrok naukowiec skierował się na dłoń jej oprawcy. Zimną i metalową, noszącą znamiona jej Boga. Ze wszystkich ludzi stąpających po Ziemi Fostergrant najmniej zasługiwał na jego łaskę. Obecność ciężkiej protezy, niepodobnej do zgoła innego mechanizmu jawiła się może nawet jako bluźnierstwo.

Przywiodło to ze sobą jedną paskudną myśl. Rozgoniłaby ją, ale… była tak pasująca. Tak adekwatna.

Jedną z największych satysfakcji było zadanie Fostergrantowi szybkiej śmierci. Pokazałaby mu w ten sposób, że jest lepsza od niego. Teraz przeciągnęła jednak czarną lufę w górę rany, przez klatkę piersiową do głowy. Nacieszyła wzrok przerażeniem, zwierzęcym strachem przed śmiercią. Zjechała jednak niżej po krótkiej chwili, by prześlizgnąć się wzdłuż ramienia.

Zatrzymała się na łokciu. Czas płynął naprawdę powoli. Ani na moment nie spuszczała oczu z twarzy doktora, chcąc wychwycić moment pęknięcia fasady, ujawnienia prawdziwych barw. Liczyła na nienawistne spojrzenie głębokich, zielonych oczu. Niezdolność do submisji. Prawdę.

Kiedy piszczenie w uszach powoli zaczynało odpuszczać, doktor Fostergrant zorientował się, że krzyczy. Chociaż wydawany przez jego zdzierane gardło głos jak na krzyk był zbyt prymitywny. Niezależnie od tego, co było prawdą a co nie, nie istniało nic oprócz bólu. Pozbawiony ciężaru przedramienia okutego żelazem kikut wierzgał na wszystkie strony brudząc krwią, co tylko się nawinęło.

Ponury widok nie robił wrażenia na chudzielcu, którego dziwna maszyna na ramieniu nie uniknęła posoki. W przeciwieństwie do kompanki z bliższych mu czasów doktor Blackpeace nie mógł poczuć katartycznej ulgi.

Gdy ofiara przestała miotać się, a przynajmniej osłabła na tyle by znów upuścić krwawiące resztki lewej ręki do zasychającej pod nią szkarłatnej kałuży, zamiast wąskich źrenic członek personelu Chronionej Strefy 63 zobaczył jedynie łzy. Fostergrant ruszał bezgłośnie ustami prosząc swojego Boga, by miał litość chociaż go dobić. Rzęził, charczący oddech był ledwo słyszalny nawet w absolutnej ciszy, na jaką Ośrodek 13 wydawał się być teraz skazany.

Mówi na piłę spalinową "motorowa". Czyli motorówka.


fajny moduł [[include :scp-wiki:component:black-highlighter-theme-dev]]


@@inny fajny moduł [[include :scp-int:component:coltop show=Tekst otwarcia|hide=tekst zamknięcia]]
Tekst
[[include :scp-int:component:colend]] @@


O ile nie zaznaczono inaczej, treść tej strony objęta jest licencją Creative Commons Attribution-ShareAlike 3.0 License