- Eksperyment 2
- SCP-PL-018 -Stabilny lot
- Niesamowita przygoda niewiarygodnego Typowego Eksplorera
- SCP-PL-061 - Nabój modyfikowany
- Opowiadanie - Kooperacja
Identyfikator podmiotu: SCP-PL-018
Klasa podmiotu: Bezpieczne
Specjalne Czynności Przechowawcze: W regularnych odstępach czasu, nie dłuższych niż pół roku, należy dokonywać prac konserwacyjnych. Ponadto należy zabezpieczyć obiekt przed dewastacją ze strony osób trzecich.
Opis: SCP-PL-018 to samolot podobny do maszyny typu Jak- 40. W jego konstrukcji zastosowano zmiany, w wyniku których obiekt jest w stanie wytrzymać znacznie większe wahania temperatur, a także sprawnie funkcjonować pod wodą do głębokości 500 metrów1. Oznaczenia wymalowane na kadłubie podmiotu nie figurują w żadnych rejestrach.

Obiekt SCP-PL-018
Artefakt został odkryty w sierpniu 20██r2 przez grupę turystów, niedaleko wsi Granica w województwie mazowieckim. Znajdował się on na niewielkim wzgórzu, na polanie otoczonej lasem. Zachowane materiały archiwalne jak i okoliczni mieszkańcy przeczą by kiedykolwiek miałaby się tam znajdować maszyna tego typu. Wycieczkowicze, którzy natrafili na obiekt, stwierdzili, że brak było jakichkolwiek śladów świadczących o niedawnym przewiezieniu maszyny, ponadto wąska droga prowadząca przez las nie nadawała się do przetransportowania nią samolotu. Wizja lokalna przeprowadzona przez Fundację potwierdziła te słowa.
Wewnątrz SCP-PL-018, odnaleziono SCP-PL-018-1. Jest to biologiczny, samoświadomy, inteligentny, humanoidalny byt, najprawdopodobniej płci męskiej, zdolny do porozumiewania się artykułowaną mową. Budowa jego ciała jest zbliżona do ludzkiej. Najistotniejszymi różnicami jest opływowy kształt ciała, w tym wydłużony i zaokrąglony czubek głowy, niewielkie błony między palcami, a także krótkie i bardzo gęste owłosienie, o niedługim czasie schnięcia. Wewnętrzna budowa umożliwia funkcjonowanie na znacznych głębokościach, jednakże byt oddycha tlenem atmosferycznym, więc podczas przemieszczania się w środowisku wodnym, korzysta z powietrza zgromadzonego w płucach, którego zapasy starczają średnio na 60 – 70 minut.
Pod względem psychologicznym byt także przejawia podobieństwo do człowieka. Zarówno sposób jego myślenia jak i wyznawane wartości odpowiadają tzw. cywilizacji zachodniej. Niemniej w wielu kwestiach pojawiają się rozbieżności, których przyczyną jest najpewniej znacznie częstszy kontakt ze środowiskiem wodnym. Co ciekawe czynnik ten zdaje się mieć niewielki wpływ na język, którym porozumiewa się byt. Jest on podobny do współczesnej polszczyzny.
W momencie odnalezienia SCP-PL-018-1 był w dobrym stanie fizycznym i psychicznym. Przejawiał jednak początki stanów nerwicowych i przemęczenie, spowodowane zbyt małą ilością snu. Byt dobrowolnie dał się przewieść do ośrodka badawczego i wykazywał dużą współpracę podczas testów. Jak sam przyznał „dostrzeżenie kogoś wyglądającego niemal zupełnie normalnie było wielką ulgą”.3
Uwagi Końcowe: Po serii przesłuchań z udziałem SCP-PL-018-1, na wniosek zespołu badawczego, zdecydowano się pozostawić obiekt w miejscu odnalezienia.
Załączniki
Ze względu na obszerność materiału, w bezpośrednich załącznikach do raportu, zdecydowano się zamieścić jedynie najistotniejsze fragmenty przesłuchań. Całość dostępna jest w centralnej Bazie Danych Fundacji.
Wszystkie przesłuchania prowadzone były przez doktora Bolesława Bronowicza, w Ośrodku badawczym nr. 13. Całość była rejestrowana przy użyciu standardowego sprzętu nagrywającego.
Przesłuchanie z dnia 30.08.20██r.
[NAGRANIE; CZAS: 00:15:33]
Przesłuchujący(P): W takim razie chcielibyśmy poznać twoje dane osobowe.
Byt SCP-PL-013-1(B): Dobrze. Nazywam się Marmił Kościsz, lat 34. Kawaler. Z zawodu jestem technikiem na lotnisku im. Gajusa Przędzkiego.
P: Skoro jesteś technikiem, wytłumacz czemu dokładnie służy maszyna, w której cię odnaleźliśmy?
B: Samolot? Nie macie ich tutaj? Po tym co widziałem myślałem, że technicznie też niewiele się różnimy.
P: Odpowiedz na pytanie.
B: W porządku. Mówiąc najprościej jak się da – wznosi się w powietrze, leci i ląduje na ziemi. Jak wszystko dobrze pójdzie.
P: Chodziło nam o to w jaki sposób przeniosła cię do lasu. Teleportuje się, przeskakuje między wymiarami, podróżuje w czasie, coś jeszcze innego?
Byt przygląda się doktorowi ze zdziwieniem, a następnie odpowiada, a w jego głosie brzmi rozbawienie.
B: Skąd, nie… To po prostu maszyna latająca. Najzwyklejsza w świecie.
P: W takim razie czemu służy wysoka odporność na wahania temperatur, możliwość funkcjonowania pod wodą?
B: Nie wiem jak to dokładnie wygląda u was, ale u mnie, na Ziemi, 90% planety pokrywa woda. Lądy to przeważnie wystające ponad jej powierzchnie, pionowe, wysokie i zwykle rozległe skały. Niekiedy całe płaskowyże. Ale jak wspomniałem dzieli je spora ilość wody. Dlatego maszyny są dostosowane by przetrwać w niej niezależnie od warunków, aż dotrze pomoc.
P: Wasze oceany są groźne?
B: Bywa niebezpiecznie, ale da się przeżyć. W razie awarii pasażerowie spokojnie by dotrwali aż ktoś po nich przybędzie lub sami dopłynęli po jakimś czasie do lądu, jeśli o to chodzi. Ale maszyny są kosztowne, a i zwykle wyładowane cennym towarem. Dlatego lepiej ich nie tracić.
P: Transport odbywa się drogą powietrzną?
B: Spora część.
P: Czemu nie stosuje się transportu morskiego, skoro jesteście dostosowani do przemieszczania się w wodzie?
B: Nie ja to planuje, ale sądzę, że chodzi o ekonomię. Samoloty są szybsze, a w powietrzu mało zagrożeń. Tymczasem w wodzie bywają stworzenia wielkie jak budynki, wybuchy wulkanów, długo to trwa, a i topografia pionowego nadbrzeża nie ułatwia rozładunku.
P: Rozumiem, wracając do maszyny. Skoro to zwykły samolot, w jaki sposób znalazł się wraz z tobą tutaj?
B: Sam chciałbym wiedzieć. Jakiś miesiąc temu, jak dobrze liczę, wszedłem do środka maszyny by sprawdzić czy wszystko gra przed startem. W połowie inspekcji poczułem kilkunastosekundowe wibracje i tyle. Sądziłem, że to startuje samolot obok, ale gdy wyszedłem zdecydowanie nie byłem na lotnisku.
P: Ale w takim razie…
Przesłuchujący przerywa, przyglądając się bytowi, który od dłuższego czasu pociera skórę w różnych miejscach.
P: Wszystko w porządku, czemu się tak drapiesz?
B: To nic takiego. Macie tu powietrze suche jak na pustyni przez co swędzi mnie skóra. Ale przeżyję.
P: Rozumiem, na razie skończymy przesłuchanie.
[ZAKONCZENIE NAGRANIA]
Uwagi
Obserwacje dokonane przez zespół medyczny potwierdziły, że byt przywykł do przebywania w atmosferze o dużym stopniu wilgotności. Przebywanie w warunkach strefy umiarkowanej prowadzi do szybkiego wysuszania skóry i samo w sobie nie jest groźne dla bytu. Może jednak prowadzić do dużego dyskomfortu psychicznego i silnego drapania się przez byt, co znacznie zwiększa ryzyko infekcji. W związku z tym zdecydowano się zamontować nawilżacz powietrza w pomieszczeniach przeznaczonych dla SCP-PL-018-1.
Po zakończonym przesłuchaniu byt prosił o umożliwienie mu możliwe szybkiego powrotu do maszyny.
Zapis spotkania zespołu badawczego
Bolesław Bronowicz(BB): Tak wygląda pierwsze przesłuchanie przerwane z przyczyn medycznych. Co o tym sądzicie?
Karolina Kogulska(KK): Wygląda, że mówi prawdę jeśli chodzi o samolot. Dokładnie sprawdziłam go wraz z innymi technikami. Jest tam parę ciekawych rozwiązań, ale nic co umożliwiłoby jakieś nadprzyrodzone podróże.
BB: A czy przeniesie obiektu do placówki może przynieść jakieś nowe rezultaty?
KK: Nic na to nie wskazuje, ale kto wie. Nie cały sprzęt mogliśmy dostarczyć do lasu.
Mateusz Dobrzyk (MD): A zabrać stamtąd niepostrzeżenie samolot będzie jeszcze ciężej. Zwłaszcza, że nie wiadomo czy samo miejsce nie ma znaczenia dla podróży. Jeszcze uszkodzimy jakiś nietypowy układ i niczego już się nie dowiemy.
BB: Czyli póki co zostawiamy obiekt tam gdzie jest. A co sądzicie o opowieściach z innego świata? Marcinie, zwłaszcza ciebie pytam, w końcu jesteś psychologiem.
Marcin Korzeński(MK): Brzmi sensownie. Obejrzałem dokładnie nagranie przesłuchania i nic nie wskazuje na to by kłamał, ani nie pokazywał by miał powody by kłamać. Albo mówi prawdę albo został przez kogoś przeszkolony do kłamstwa. Oczywiście zawsze istnieje ryzyko, że ze względu na obce pochodzenie jego reakcje i odruchy różnią się od ludzkich.
BB: Czyli na razie trzeba kontynuować przesłuchania i korzystać póki byt chce współpracować. Kto wie ile to potrwa.
31.08.20██r
[NAGRANIE; CZAS: 00:04:45]
P: Cieszy mnie twoje dobre samopoczucie, ale skupmy się na konkretach. Jakie znaczenie mają litery i numery wymalowane na kadłubie samolotu?
B: Nie wiem dokładnie, jakieś oznaczenia natury formalno-prawnej, pewnie gdzie samolot jest zarejestrowany, w którym roku itp. Nie moja działka. Wiem jedynie, że duże litery AA, pochodzą od nazwy miejsca pochodzenia – Autonomii Auchadzkiej. Powstała dość nie dawno, było o tym głośno w mediach, po walkach w obrębie konglomeratu Kołodzko-Podzańskiego. Wtedy wiele się działo… Przepraszam, uwielbiam gadać o polityce.
P: Macie skomplikowaną sytuację polityczną?
B: Dosyć. W sporej mierze wynika to z ukształtowania terenu. Dominują raczej lokalne konflikty i inicjatywy w obrębie najbliższych siebie ziem. Olbrzymi ocean zniechęca do dalekich podbojów, zwłaszcza w dawnych czasach gdy armie nim dotarły na miejsce były wyczerpane walką z miejscową zwierzyną. Oczywiście teraz świat stał się trochę mniejszy. Nowe środki transportu, wyznaczenie względnie bezpiecznych tras i tym podobne. Ale i tak nie ma u nas tradycji dalekich wypraw. Przyjmuje się, że każdy powinien trzymać się swojej skały i okolic. Choć wspomniana technika powoli kruszy te zwyczaje. Autonomia powstała właśnie po interwencji kraju będącego już za zwyczajowo przyjętą granicą zainteresowania. Przepraszam, rozgadałem się o polityce, a mieliśmy rozmawiać o samolocie.
P: W porządku. Wspominałeś, że obiekt zniknął z lotniska wraz z tobą około miesiąca temu. Czy cały ten czas przebywałeś w lesie?
B: Nie, nim do was trafiłem odwiedziłem parę innych miejsc.
P: Opowiedz o nich.
B: To może zająć.
P: Mamy czas. Gdzie najpierw trafiłeś?
B: Dobrze. Jeśli mnie pamięć nie myli, znalazłem się pośrodku pola, obok sporego drzewa. Topografia terenu odpowiadała nawet okolicom lotniska tyle, że same zabudowania zniknęły. Wieża kontrolna, hala odlotów czy nawet pas startowy. Rozejrzałem się dokoła i w końcu dostrzegłem w oddali hangar.
P: Czy był podobny do tych na lotnisku?
B: Nie, był znacznie mniejszy, wykonany z białej blachy, co okazało się zaletą bo inaczej mógłbym go nie dostrzec. A tak doskonale odcinał się od niskiej, żółtej trawy, która pokrywała okolice. Pobiegłem tam tak szybko jak się dało licząc na wyjaśnienia. Gdy się zbliżyłem dostrzegłem, że obok stoją dwa budynki wielkości dwupiętrowego bloku, wykonane z piaskowca. Jeden opatrzony był napisem hotel, zaś drugi posiadał jedynie dziwne logo przedstawiające białego ptaka z gałązką w dziobie. Obok niego stało kilka białych wozów z tym samym logiem i kogutami na dachach. Swoją drogą wozy wyglądały dość prymitywnie. Opony nie posiadały nawet resorów. Po prostu zwykła, biała i gładka guma.
B: W końcu dotarłem przed hangar. Stała obok niego duża, biała tablica, na której widniał napis: „Centrum Lotnictwa dofinansowane ze środków Wspólnoty Euraskiej w ramach programu rozwoju infrastruktury technicznej i możliwości komunikacyjnych społeczeństwa”. Poniżej widniało jakieś logo prezentujące rozgwiazdę z dziewięcioma ramionami, a każde ramię miało inną barwę często w rozmaite wzorki.
P: Czy napotkałeś miejscową ludność?
B: Tak. Kiedy przyglądałem się tablicy z hangaru wyszedł łysy człowiek, ubrany w obcisły kombinezon. Obrzucił mnie zdziwionym spojrzeniem, a następnie szybko wbił wzrok przed siebie i przyspieszył kroku. Wówczas zobaczyłem, że do pleców ma przytroczony mały silniczek. Nie miałem zbyt wiele czasu by się mu przyjrzeć, ale i tak dałem radę wyłapać parę wad w konstrukcji. Stanął kilka kroków od hangaru i obejrzał się ponownie na mnie. Następnie pokręcił głową i rozłożył ręce na boki. Wówczas okazało się, że materiał stroju posiada rozcięcia po bokach, między którymi znajduje się olbrzymi płat skóry, który do tej pory był złożony i niewidoczny. Człowiek zrobił parę przysiadów, uruchomił zamontowany na plecach silnik i pobiegł przed siebie, po chwili wznosząc się w powietrze.
B: Jak można się domyślić byłem zszokowany cała sytuacją. Pułap jego lotu nie był zbyt wysoki dlatego byłem w stanie obserwować go przez dłużą chwilę i widzieć jak wyłącza silnik korzystając przede wszystkim z silnych prądów powietrznych. Nie były one chyba doskonałe, ponieważ nim zniknął mi z oczu uruchomił silniczek kilkukrotnie.
P: A czy udało ci się nawiązać jakieś bliższe kontakty? Porozmawiać?
B: I to nie raz. Szybko przekonałem się, że pojawianie się ludzi w samolotach nie jest tam częste. Innymi słowy nikt nic nie wiedział o przyczynach mojej podróży. Gdy ich podpytywałem, okazało się, że nic nie słyszeli, nie widzieli. Dotarło do mnie, że muszę liczyć się z perspektywą dłuższego pobytu.
P: Co zrobiłeś w związku z tym?
B: Było dla mnie oczywiste, że muszę zdobyć jakieś jedzenie bo samymi przekąskami na pokładzie się nie wyżywię. Problemem było, że na widok mojej waluty oznajmili, iż zabawkowych pieniędzy nie przyjmują.
P: Ukradłeś je?
B: Nie, zarobiłem. Wspomniałem, że pojawienie się u nich samolotu to rzadkość. To dlatego, że jak się okazało nie znają czegoś takiego jak samolot. Może małe drony do transportu bagażu, ale nie cały, wielki samolot. Zrobiłem z tego atrakcję i oprowadzałem wycieczki.
P: A twój wygląd nikogo nie dziwił?
B: Dziwił, ale brali to za charakteryzację, a ja nie wyprowadzałem ich z błędu. Ot, kolejna rzecz by się wyróżnić i przyciągnąć uwagę, myśleli. A gdy ktoś zauważył brak błon tłumaczyłem to kalectwem, z którym staram się nie obnosić. Po takich rozmowach często dostawałem spory napiwek.
P: Czyli zakupiłeś żywność. Nie było problemu ze składem?
B: Sporo musiałem się naczytać składów bo często pojawiały się dziwaczne rzeczy. Kto wpadł na to by sprzedawać korzenie pokrzywy jako ekskluzywną przyprawę? Tak czy owak skład konserw i żelaznych zapasów co do zasady był normalny. I nawet całkiem smaczny. Szybko sporą część luku bagażowego zapchałem pudłami z taka żywnością.
P: Nie chciałeś skorzystać z hotelu?
B: Cały czas miałem nadzieję, że jednak samolot zabierze mnie do domu. Plus dobrze się tam czułem bo to było coś znajomego.
P: Czyli oprowadzałeś ludzi i nikt się nie zastanawiał skąd się tam wziąłeś.
B: Byli tacy co pytali. Przyszedł nawet ktoś z fragmentem nagrania z monitoringu Centrum Lotnictwa. Ledwo co było widać, a samolot wyglądał jak kopczyk ziemi, ale widać było jak pojawia się znikąd. Tak po prostu. W jednej chwili go nie ma, w drugiej jest. Zero błysków, trzęsień czy czegoś takiego. Widziałem też powiększenie nagrania, wyglądało to tak, że gdy samolot się pojawił drzewo obok nawet nie drgnęło, ani nie posypała się ziemia. A mówimy o bądź co bądź ciężkiej maszynie. Choć możliwe, że po prostu nie było tego widać na nagraniu. Jak wspomniałem nie było najlepszej jakości.
B: Niemniej wzbudzałem coraz szersze zainteresowanie. Nie wiem do czego by to doprowadziło, ale niedługo po zobaczeniu nagrania w środku nocy znów poczułem delikatne wibracje i nim dotarłem do okna już byłem w nowym miejscu.
P: Ile dokładnie upłynęło czasu od przybycia do przeniesienia?
B: Jakieś 3-4 dni.
P: Nadszedł czas na przeprowadzenie kontroli medycznej. Na dziś kończymy.
[ZAKOŃCZENIE NAGRANIA]
Uwagi
Kontrola medyczna nie wykazała żadnych nieprawidłowości w funkcjonowaniu organizmu bytu.
SCP-PL-018-1 ponowił prośbę o możliwie szybki powrót do SCP-PL-018.
Zapis spotkania zespołu badawczego
BB: I co o tym sądzicie?MK: Wciąż nie widzę co miałby osiągnąć kłamstwem. Chyba, że byłby szpiegiem i miał siać dezinformacje przed inwazją. Tyle, że wtedy zwyczajnie nie bralibyśmy jego słów pod uwagę, a zebraną wiedzę o jego biologii wykorzystali, co oczywiste. Ponadto nie próbuje nic od nas wyciągnąć, w zasadzie o nic nie pyta. Myślę, że jest szczery i bez wątpienia otwarty. Może nawet nazbyt.
BB: Co masz na myśli?
MK: Bolek, dajesz mu za dużo gadać. Fakt, opisy innych światów mogą być ciekawe, ale najpierw ustalmy o czym on tak dokładnie mówi. Innych planetach, światach, czasach? Musisz bardziej kontrolować przesłuchanie.
KK: Zgadzam się, sama słucham z zaciekawieniem, ale nikt nam za to nie zapłaci. Nie prowadzimy magazynu SF.
MD: Przyciśnij go trochę. Spytaj czy naprawdę nigdy nie widział przemieszczania się obiektu. Taki opis powie nam więcej niż wiedza choćby i o tysiącach światów.
BB: Macie rację, zbytnio poniosła mnie ciekawość. Obiecuję, że jutro będziemy mieli więcej danych do analizy.
1.09.20██r.
[NAGRANIE; CZAS: 00:03:26]
B: Długo jeszcze będzie to trwać? Nie chcę ryzykować, że zniknie beze mnie.
P: Tyle ile zajmie nam dokładne zgłębienie sprawy, co w sporej mierze zależy od ciebie. Powstrzymaj się od dygresji i ogranicz do najważniejszych informacji.
B: W porządku.
P: Ile światów łącznie odwiedziłeś nim trafiłeś do nas?
B: Wliczając te o których mówiłem, siedem lub osiem.
P: Ile średnio czasu w nich spędzałeś?
B: Różnie to bywało. Od jednego do 4 dni.
P: Czy różniły się od siebie znacząco?
B: To zależy. Czasem zmieniało się ukształtowanie terenu, czasem cała okolica znikała pod wodą, raz spotkałem inteligentne istoty raz nie. Różnorodności nie brakowało, ale jakby się nad tym zastanowić wszystkie miały ze sobą coś wspólnego.
P: To znaczy?
B: Nieważne gdzie trafiłem to jeśli tylko napotkałem inteligentne formy życia, zawsze przypominały one ludzi. Oczywiście posiadały różne dziwne cechy – raz były ogony i sterczące uszy jak u kota, innym razem mały warkoczyk z tyłu głowy, który w rzeczywistości był narządem zmysłu wyczulonym na zmiany pola elektrycznego. Jednak pomimo tych różnic nigdy nie miałem problemu by się z nimi porozumieć. Język, sposób myślenia, często nawet gry słowne. Wszystko znajome.
P: A co z innymi organizmami? Fauną, florą?
B: Tak samo. Duża różnorodność, czasem naprawdę niezwykłe dziwactwa, jak drzewo zwabiające zwierzęta fosforyzującą korą, rozlewające wokół siebie niezwykle lepką żywicę. Zwierzęta grzęzły tam, a następnie ginęły i użyźniały glebę.
P: Miało być bez zbędnych dygresji.
B: Przepraszam. Chciałem powiedzieć, że pomimo tych różnic rośliny wyglądały jak rośliny, ptaki jak ptaki, ryby jak ryby i tak dalej. Inaczej, ale najważniejsze rzeczy pozostawały bez zmian. Sposób przemieszczania się, ogólne zarysy ciał i tym podobne. Inne lecz znajome.
P: Rozumiem. I po każdym przeskoku wszystko zmieniało się na nowo?
B: Tak, ale jak wspomniałem – w ograniczonym stopniu.
P: A same przeskoki? Dotąd wspomniałeś tylko o wibracjach, ale czy kiedykolwiek widziałeś jak wygląda sam moment przejścia?
B: Są bardzo szybkie, zwykle kończą się nim wyjrzę przez okno. Zdarzało się, że orientowałem się dopiero po fakcie. Ale raz przemieszczenie nastąpiło w chwili gdy patrzyłem przez okno.
P: Jak to wyglądało? W tej kwestii zapomnij o zwięzłości. Bądź jak najdokładniejszy.
B: Zaczęło się niespodziewanie. Zero błysków, wstrząsów, syren czy trąb anielskich. Po prostu nagle zobaczyłem jak widok za oknem zaczyna się… nie wiem jak to ująć… zmieniać… rozpływać? Tak jakby… malarz wylał rozpuszczalnik na malunek krajobrazu, a następnie zaczął go rozmazywać i przerabiać.
B: Wszystko zmieniało się w czasie rzeczywistym, ale rzeczywistość zdawała się tego nie dostrzegać. Chociaż polana na której stał samolot zaczęła się fałdować jak galareta, a chmury zmieniły w dziwaczną plamę. A życie dokoła toczyło się dalej. Jakiś królik biegł przed siebie po rozmytym gruncie, gdzie indziej leniwie szumiało drzewo, zamiast sypać gałęziami bo ziemia na której stało gwałtownie wystrzeliła w górę. Co ciekawe, choć widziałem, że samolot też pędzi wysoko pod bezkształtną chmurę to nie czułem żadnego przyspieszenia. Tylko wibracje.
B: Gdy krajobraz zaczął się stabilizować zmiany dotknęły wspomnianą już materię ożywioną. Większość po prostu zniknęła, ale część została na swoim miejscu. Dosłownie. Widziałem żółtego ptaka, który podczas lotu rozmył się jak wcześniej grunt, a następnie z tej dziwnej bulgoczącej plamy, uformował się nowy kształt. Też ptak, podobnych rozmiarów do poprzedniego, tyle, że niebieski od dołu i pomarańczowy od góry z długim dziobem pełnym zębów, a do tego pokryty czymś dziwnym. Jakby piórami, tyle że metalicznie błyszczącymi w słońcu.
B: Przez cały ten czas najpierw ptak, potem plama, a potem już nowy ptak leciał. Z tą samą prędkością, w tym samym kierunku, nie zatrzymując się ani na chwilę. Nic nie zauważając.
P: Ile to trwało?
B: Kilkanaście sekund max. Ale szczegółów nie zapomnę chyba nigdy. Byłem tak zszokowany, że dłuższą chwilę patrzyłem się tępo za okno.
[KONIEC FRAGMENTU NAGRANIA; CZAS: 00:017:29]
Uwagi
Kontrola medyczna nie wykazała żadnych nieprawidłowości w funkcjonowaniu organizmu bytu. Zaobserwowano oznaki niepokoju.
SCP-PL-018-1 ponowił prośbę o możliwie szybki powrót do SCP-PL-018.
Zapis spotkania zespołu badawczego
MD: No, powiem szczerze, że śmiała teoria. Czyżbyś planował założyć nową religię?
BB: Jeśli się potwierdzi, rozważę to.
MK: Póki co to tylko teoria. Tak czy owak dobra robota, w końcu trochę konkretów. Oczywiście jeśli przyjmujemy, że owe rewelacje nie są wrogą dezinformacją, skutkiem choroby psychicznej spowodowanej samotnością lub środkami psychotropowymi.
KK: To ostatnie na pewno nie. Obiekt dokładnie sprawdziliśmy, każdy zakamarek. Zero śladów takich substancji. Za to trochę śladów przebytej drogi.
BB: To znaczy?
KK: Widać, że samolot był podawany ekstremalnym wahaniom temperatur, zbyt dużym nawet na jego ulepszoną konstrukcję. Najpierw naprawdę solidnie go przypiekło, a potem gwałtownie schłodziło. W jednym miejscu do tego stopnia, że poszycie nie wytrzymało i jego fragment odpadł.
MD: Znaleźliście go obok obiektu lub gdzieś w okolicy?
KK: Nie. Jakby zapadł się pod ziemię.
BB: Czy ktoś dowiedział się jeszcze czegoś nowego o czym powinniśmy wiedzieć?
MD: Parę nowych wyników badań medycznych, ale bez rewelacji. Póki co potwierdza się jedynie, że i mikroorganizmy w jego ciele też nie chciały się zmieniać zanadto. Najwyraźniej na wirusa zombie musimy poczekać do następnego przybysza nie wiadomo skąd.
BB: Dobra, czyli pozostaje poczekać do jutrzejszego przesłuchania i zobaczymy co będzie.
2.09.20██r.
[NAGRANIE; CZAS: 00:09:12]
P: Czy podczas podróży natrafiłeś na jakieś niezwykle nieprzychylne miejsca?
B: Tak. Raz trafiłem do miejsca, które równie dobrze mogłoby być piekłem. Temperatura na zewnątrz samolotu była niebotycznie wysoka, aż musiałem uruchomić silnik i włączyć klimatyzację na maximum by się nie ugotować. Cała okolica pokryta była jakimś żółtym osadem. Nawet chmury były żółte. I tak gęste, że nie sposób było dostrzec słońca czy nieba. Ale o dziwo rosły tam rośliny i nawet żyły jakieś zwierzęta. Wyglądało na tym, że wszystko odżywia się tym żółtym nalotem. Korzenie pełzły wyraźnie po powierzchni, a zwierzęta miały trąby aż do ziemi. Często więcej niż jedną.
P: Długo tam byłeś?
B: Szczęśliwie nie, bo chłodzenie powoli przestawało wyrabiać.
P: I gdzie przeniosłeś się potem?
B: Jak na ironię, na dno oceanu. Ale nie dosłownie, bo dzięki włączonemu silnikowi zadziałały systemy awaryjne samolotu i utrzymały go na stałej głębokości. Zastanawiałem się nawet czy nie wróciłem do siebie, ale po wypłynięciu na powierzchnię i złapaniu jakiejś stacji radiowej przy próbie wezwania pomocy już wiedziałem, że nie.
P: Czy podczas takiej nagłej zmiany mógł odpaść kawałek poszycia samolotu?
B: Możliwe, ale nie miałem czasu dokonać dokładnych oględzin maszyny. Nawet jeśli tak się stało to go nie odzyskam bo teraz pewnie leży pod kilkumetrową warstwą wody.
P: A ile dokładnie dzieliło samolot od dna?
B: Jak dobrze pamiętam – jakieś 10 metrów.
P: Czy przypominasz sobie coś jeszcze godnego uwagi?
B: Raczej nie. Czy to znaczy, że mogę już wracać do samolotu?
P: Być może jutro się przekonasz. Na razie kończymy.
[ZAKONCZENIE NAGRANIA]
Uwagi
Kontrola medyczna nie wykazała żadnych nieprawidłowości w funkcjonowaniu organizmu bytu.
SCP-PL-018-1 ponowił prośbę o możliwie szybki powrót do SCP-PL-018.
Zapis spotkania zespołu badawczego
BB: I jak poszło?
KK: Znaleźliśmy.
BB: Na jakiej głębokości?
KK: 10 metrów. I zanim zapytasz – musimy to jeszcze potwierdzić dokładną ekspertyzą, ale już teraz mogę powiedzieć, że na 99% to fragment obiektu.
MD: Chwila, chyba nie chcesz mi powiedzieć, że szalona teoria Bolka ma sens?
KK: Nie. Ja tylko mówię, że 10 metrów pod ziemią, obok obiektu, znaleźliśmy fragment poszycia podmiotu, który najpewniej odpadł w wyniku gwałtownego wahnięcia temperatury. Resztę dopowiadasz już sam.
MK: Czy możemy to w jakiś sposób jednoznacznie wykluczyć lub potwierdzić? Najlepiej wykluczyć.
BB: Na ten moment nie. Mateusz był blisko z tą religią. Bo na razie możemy albo w to wierzyć albo nie.
MD: I to twój jedyny pomysł na to co możemy zrobić?
BB: Znów nie. Powiem o tym jutro bytowi. Może jego reakcja pozwoli nam stwierdzić na ile to wszystko jest wiarygodne.
3.09.20██r.
[NAGRANIE; CZAS: 00:12:31]
B: Odnoszę wrażenie, że te pytania to niepotrzebne grzebanie w szczegółach. Czy mogę już wrócić do samolotu? I tak szczęście, że jeszcze tu jest.
P: Nim to nastąpi chciałbym ci o czymś powiedzieć.
B: Zniknął?! Zbyt długo zwlekałem!
P: Nie, obiekt jest na wzgórzu, gdzie go zostawiłeś. Chodzi mi o twoje podróże. Myślałeś kiedyś czym są?
B: Nie. Nie sposób stwierdzić. Skokami do innych rzeczywistości?
P: A gdybym ci powiedział, że zmianie nie ulega twoje położenie tylko świat.
B: Co masz na myśli?
P: Te przeskoki to tak naprawdę coś w stylu resetu świata. Najpierw jest jedna koncepcja, a potem następna i następna i tak do skutku.
B: Jakiego skutku? Ktoś to planuje?
P: Nie wiadomo. Może to naturalny proces, a może stoi za tym jakaś siła wyższa.
B: Ale ludzie w miejscach do których trafiałem mieli swoją przeszłość, wspomnienia.
P: Jak sam zauważyłeś zmianie podlegają też żywe organizmy. A wspomnienia to tylko układ neuronów pod czaszką. Skoro to zjawisko może dorobić zęby kaczce to czemu i nie wspomnień człowiekowi?
B: To by znaczyło, że mojego świata już nie ma. Został zastąpiony już wiele razy.
P: Bardzo możliwe.
B: Ale… Czemu ja tu jestem w takim razie? Czemu samolot dalej istnieje?
P: Być może to kwestia miejsca na którym stał. Być może miał w sobie jakiś szczególny minerał. Może to mieszanka niezwykłego układu ciebie, samolotu i miejsca. Może to coś w stylu błędu rzeczywistości. A może celowe działanie jakiejś inteligencji. Eksperyment. Żart.
B: A skąd mam wiedzieć, że nie kłamiecie by odciągnąć mnie od samolotu?
P: I tak możemy to zrobić. Nie zauważyłeś, że otaczają cię metrowej grubości mury i strażnicy? To nie film, nie masz szans uciec.
B: Kłamiecie bym chciał z wami współpracować.
P: Jak sam powiedziałeś, przekazałeś nam wszystko co wiesz. Resztę możemy już sami zebrać. Ale jeśli naprawdę marzy ci się siedzenie w samolocie do końca swych dni w pogoni za domem, daj znać. Może uda się coś załatwić.
B: Muszę to przemyśleć… Ale jeśli to prawda, to macie ogromne szczęście.
P: Dlaczego?
B: Do tej pory światy, w których byłem trwały najdłużej jakieś 4 dni. A tutaj przebywam gdzieś od tygodnia.
[ZAKONCZENIE NAGRANIA]
Uwagi
Kontrola medyczna nie wykazała żadnych nieprawidłowości w funkcjonowaniu organizmu bytu.
SCP-PL-018-1 wyraził prośbę o zamontowanie w jego przechowalni dużej wanny, a także zapewnienie dzieł sztuki, najlepiej obrazów, opartych na motywach nadmorskich krajobrazów.
Witaj.
Wiem, że spodziewałeś się pełnej akcji opowieści. Jednak zaistniała sytuacja bezprecedensowa i mogę się z Tobą skontaktować. I chcę.
Najpierw jednak muszę Cię ostrzec – tylko Ty widzisz ten tekst. Jeśli spróbujesz pokazać go komuś innemu to zobaczy po prostu opowiadanie o awanturniczej, kosmicznej sondzie. Podobnie skończy się próba drukowania. Tak tylko uprzedzam żebyś potem nie żałował, że zrobiłeś z siebie wariata.
Na pewno zastawiasz się kim jestem. Z wyglądu najbliżej mi do postaci z animatica. Uproszczona budowa ciała, w której da się wyróżnić tułów, kończyny i głowę, wszystko zabarwione na jednolity kolor. Zaś ze swej istoty przypominam coś w stylu zapisu całego Twojego życia. Miej też świadomość, że nie jestem wyjątkowy. Każdy człowiek ma przydzielonego kogoś takiego jak ja.
Musisz jednak wiedzieć, że choć mnie nie widzisz, zawsze jestem obok Ciebie, a wszystko co robisz jaki i to czego nie dokonujesz, oddziaływuje bezpośrednio na mnie. Każda Twoja dobra decyzja, sukces czy też zwyczajnie szczęśliwy dzień czynią mnie wyraźniejszym, silniejszym. Wówczas jestem w stanie skutecznie Cię wspomagać, popychać w dobrym kierunku.
Z kolei wszystkie Twoje niepowodzenia, porażki i złe chwili sprawiają, że bladnę, słabnę i dosłownie zaczynam pękać. Jest to tym bardziej bolesne, że w im gorszym jesteś stanie tym mniej mogę Ci pomóc. Wówczas pozostaje mi tylko czekać na właściwy moment: dobre słowo, piosenkę, promyk słońca wpadający przez szybę. Następnie używam wszystkich swoich sił by pchnąć Cię, Twoje myśli, na właściwe tory. Jest to ryzykowne, gdyż w wypadku porażki grozi mi zupełne rozpadnięcie.
Kiedy ono następuje, pęknięcia pogłębiają się do tego stopnia, że części ciała odpadają całymi płatami, a następnie rozbijają się o podłoże, obracając się w pył. Nieraz to widziałem. Szarpiesz się wtedy bezsilnie, ale to jedynie przyspiesza rozkład. A najgorsze jest co dzieje się wtedy z człowiekiem.
Powoli pochłaniają go mroczne myśli, nie jest w stanie przezwyciężyć swoich słabości i demonów. W końcu towarzysząca mu istota obraca się w pył całkowicie, kompletnie niezdolna do działania, zaś człowiek zapada się w sobie. Jego oczy gasną, stają się puste. Umiera za życia.
Czasem zdarza się, że taki nieszczęśnik trafi na dobrą duszę, która pomoże mu się otrząsnąć i odrodzić na nowo. To piękna chwila – w oczach człowieka powraca życie, pojawia się nadzieja. A towarzysząca mu istota przybiera dawny kształt, choć wciąż nosi wyraźne ślady pęknięć.
Zdarza się to jednak rzadko i jeśli nie nastąpi, człowiek przepływa przez życie niczym duch, znacząc swą drogę resztkami pyłu. W końcu nadciąga kres i przybywa czarna postać. Ty zapewne nazwałbyś ją śmiercią. Nie do końca oddaje to jej istotę, ponieważ nie jest ona przyczyną końca, a jego skutkiem.
Tak czy owak gdy egzystencja takiego człowiek ulegnie zakończeniu, owa czarna istota pochyli się nad pyłem leżącym obok niego. Delikatnie zagarnie go do przeźroczystego pojemnika, który następnie szczelnie zamknie i ruszy w drogę.
Zmierzając do celu skieruje się do ogrodu zamieszkałego przez tych, którzy byli w stanie podróżować o własnych siłach. Jedni w lepszym, inni w gorszym stanie, niektórzy nawet niebezpiecznie blisko rozpadu. Niemniej gdy będzie ich mijać wszyscy oni przerwą swe czynności i skierują swą uwagę na pył w pojemniku. Ich spojrzenia pełne będą smutku, jednak gdy tylko czarna postać odejdzie powrócą do swych zajęć trochę szczęśliwsi. Ponieważ udało im się tego uniknąć.
W końcu długi marsz zakończy się przy szarym, pozbawionym okien budynku, na obrzeżach ogrodu. Jego wnętrze wypełnione będzie po brzegi niezliczonymi rzędami szafek, na półkach których poustawiano identycznie wyglądające, przeźroczyste pojemniki wypełnione pyłem.
Wkrótce nowo przybyły zostanie umieszczony w przygotowanym dla niego miejscu, a czarna postać opuści go na zawsze. Tak porzucony będzie musiał już zawsze oglądać wszystkie złe czyny, posunięcia i niewykorzystane szanse, a także jak mogłaby się potoczyć jego historia, gdyby podjęte zostały inne decyzje.
Możesz oczywiście zakładać, że to tylko takie opowieści. Ja jednak w nie wierzę bowiem nieraz spotkałem czarną postać. I to ona mi je opowiedziała. Ku przestrodze. Dlatego proszę – nie doprowadź do tego.
I pamiętaj, że niezależnie od tego co się zdarzy, ja zawsze będę obok, aż do końca.
Identyfikator podmiotu: SCP-PL-061
Klasa Podmiotu: Bezpieczne
Specjalne Czynności Przechowawcze: Instancja SCP-PL-061-2 powinna być umieszczona w pomieszczeniu dostosowanym do przechowywania próbek biologicznych. Dostęp do niej przysługuje pracownikom z poziomem upoważnienia 2 lub wyższym pod warunkiem odbycia szkolenia bezpieczeństwa w zakresie kontaktu z tego typu materiałami.
Instancja SCP-PL-061-1 powinna być przechowywana w standardowej przestrzeni magazynowej danego ośrodka. Dostęp do niej przysługuje pracownikom z poziomem upoważnienia 1 lub wyższym.
[AKTUALIZACJA]
Ze względu na Incydenty 61-27-04-14 i 61-06-03-15 zakazuje się przechowywania obu instancji obiektu w jednej placówce. Zaleca się, aby odległość między miejscami przechowywania była nie mniejsza niż 40 kilometrów.

Obiekt SCP-PL-61
Opis: Na obiekt SCP-PL-061 składają się podmioty SCP-PL-061-1 i SCP-PL-061-2.
SCP-PL-061-1 rozmiarami przypomina nabój artyleryjski kaliber 650 mm, ale konstrukcja i kształt odpowiadają nabojowi karabinowemu. Zarówno płaszcz jak i łuska wykonane są z plastiku nieznanego rodzaju.
Wnętrze instancji pozbawione jest elementów typowych dla naboju. Zamiast nich w pocisku umieszczono hermetycznie zamknięty, metalowy pojemnik zaprojektowany tak, aby znajdujący się w jego wnętrzu gaz rozerwał go gdy ciśnienie atmosferyczne wokół spadnie do około 500 hPa. Zawartość łuski została odgrodzona od pocisku hermetycznie zamkniętą i wykonaną z tego samego materiału co reszta obiektu, przegrodą, możliwą do usunięcia po wciśnięciu szarego przycisku umieszczonego na jej powierzchni.
Oba powyżej opisane elementy mieszczą w sobie podmioty zaliczane do instancji SCP-PL-061-2.
Należy podkreślić, że obiekt jest w bardzo dobrym stanie i nie nosi żadnych oznak starzenia pomimo, że jego wiek określono na między 1000 a 1100 lat w chwili odnalezienia. Oprócz wgniecenia w górnej części płaszcza pocisku nie nosi on śladów uszkodzeń.
SCP-PL-061-2 to zbiorcze określenie na odnalezione wewnątrz obiektu mikroorganizmy, które dzieli się na dwie grupy. Grupa A to bakterie odżywiające się plastikiem, pierwotnie umieszczone w metalowym pojemniku wewnątrz pocisku. Charakteryzują się one niezwykle szybkim tempem rozkładu materii – jedna kolonia tych bakterii zdolna jest rozłożyć m3 materiału w czasie od 57 sekund do 6 minut i 40 sekund w zależności od rodzaju plastiku.4
Z kolei do grupy B zalicza się wirusy, umieszczone oryginalnie wewnątrz łuski obiektu. Zaobserwowano, że na wirus wykazują odporność ludzie po ukończeniu drugiego miesiąca okresu prenatalnego, a także zwierzęta, pozostając jednak jego nosicielami. Infekcja następuje zazwyczaj bezpośrednio po połączeniu komórki jajowej z plemnikiem, ale możliwe jest to także w dalszym okresie, w razie późniejszego wprowadzenia patogenu do organizmu matki, aż do końca zarodkowego okresu rozwoju. Gdy dojdzie do kontaktu wirusa z zarodkiem modyfikuje on zapis kodu genetycznego komórki. Działanie to powtarzane jest aż do całkowitej modyfikacji genomu dziecka.
Z dotychczasowych ustaleń wynika, że zmiany dotyczą jedynie zabarwienia oczu, które mogą przybrać nienaturalnie jasnoniebieski odcień i włosów, które mogą zabarwić się na jaskrawie żółty lub czerwony kolor. Powyższe zdaje się nie wywoływać negatywnych skutków zdrowotnych, w krótkiej perspektywie czasu. Ewentualne długofalowe skutki nie są znane ze względu na niedostateczną długość prowadzonych badań.
Obiekt został odkryty 11.03.2014 przez ekipę budowlaną realizującą, na zlecenie gminy, projekt nowej drogi niedaleko miejscowości Truskawa w województwie Mazowieckim. Na głębokości 1,14 metra natrafili oni na obiekt, który uznali za niewypał z czasów II wojny światowej. Robotnicy zawiadomili odpowiednie służby, które podjęły decyzję o dokładnym zbadaniu sprawy.
12.03.2014 odkryto bakterie wewnątrz pocisku i tego samego dnia przetransportowano go do Wojskowego Instytutu Higieny i Epidemiologii. 15.03.2014 sporządzono wstępne wyniki badań, które zostały przechwycone przed przekazaniem ich dowództwu przez działającego w instytucie agenta Fundacji. 16.03.2014 obiekt został przejęty i przetransportowany do Ośrodka Badawczego numer 13 zlokalizowanego na obrzeżach Warszawy jako położonego najbliżej miejsca przechwycenia obiektu. Prowadzących badania pracowników Instytutu przesłuchano, a następnie podano im środek amnezyjny klasy A.
Obiekt przechowywany był w ośrodku numer 13 do 21.06.2014, kiedy to został przeniesiony do placówki numer 9 położonej w Parku Kampinoskim5 po wystąpieniu incydentu 61-27-04-14. Ze względu na zdarzenia podczas incydentu 61-06-03-15, 19.07.2015 instancje obiektu przeniesiono do odrębnych placówek. Z przyczyn bezpieczeństwa ich lokalizacja została utajniona.
ZAŁĄCZNIKI
Na incydent składała się seria zdarzeń rozciągniętych w czasie, jednak za jego początek przyjmuje się dzień 27 kwietnia 2014 roku, kiedy to doktor Adam Bogar należący do zespołu badającego obiekt, zgłosił, że od rozpoczęcia badań nawiedzają go dziwne sny.
Poniżej znajduje się zapis przesłuchania odbytego bezpośrednio po poinformowaniu przez pracownika:
[ROZPOCZĘCIE NAGRYWANIA]
Bartłomiej Burciński(BB) - Weryfikacja niepokojących zmian w psychice, zgłoszonych przez doktora Adama Bogara, mogących być skutkiem nieznanego dotąd oddziaływania obiektu SCP-PL-061. Weryfikację przeprowadza doktor Bartłomiej Burciński, pełniący dyżur w skrzydle medycznym ośrodka numer 13. Czas zgłoszenia: 27 kwietnia 2014 roku, godzina 9:26. Informuję, że dalsza część wizyty będzie nagrywana. Jest pan tego świadomy?
Adam Bogar(AB) - Tak.
BB - Dobrze. Zacznijmy od początku. Co takiego niepokojącego pan zauważył?
AB - Jak wspominałem mam…sny. Niepokojące, ale… w sumie piękne.
BB - Proszę być bardziej konkretnym. Co dokładnie się panu śni?
AB - Każdej nocy to samo. Spotykam w nich piękną istotę. Jej proste, krótko ścięte włosy pięknie się wiją i falują gdy rusza ramionami na które opadają. Jej uśmiech sprawia, że uginają się kolana nawet gdy na niego nie patrzysz. Jej gesty Cię przyzywają, ruchy krępują, a słowa…słowa…
Doktor Adam Bogdar zamyśla się, utkwiwszy spojrzenie za plecami medyka.
BB - Doktorze. Czy mógłby pan dokładniej opisać jej wygląd? Cechy… Doktorze? Doktorze!
Przeprowadzający weryfikację potrząsa pacjentem. Ten mruga parokrotnie, po czym skupia wzrok na doktorze Brucińskim.
AB - Przepraszam zawiesiłem się… O co pytałeś?
BB - O wygląd tej istoty.
AB - A tak. Jej proste, krótko ścię…
BB - To już pan mówił. Spróbujmy konkretniej. Wzrost? Postura?
AB - Była wysoka niczym majestatyczna wieża wznosząca się do słońca, a zarazem drobna niczym delikatny płatek niesiony wiatrem.
BB - Rozumiem, nie jest pan w stanie określić jej wyglądu.
AB - Nie znajduję słów by to uczynić. Wiem, że była piękna, czuła, kochająca… Że to… że to ona jest moim przeznaczeniem, że to jej szukałem całe życie. Te nędzne okresy przebudzenia separują mnie od niej, ale jest sposób… Powiedziała… Mogłem to zrobić! Ona chce dla mnie jak najlepiej. Pragnie mego szczęścia. Jest nim! A ja… ja..zdradza..zdra..zdradza…. Co ja zrobiłem…
Doktor Adam Bogar kryje twarz w dłoniach i zaczyna cicho płakać.
BB - Spokojnie. Czemu przyszedł pan tutaj skoro czuje, że to zdrada tej istoty?
AB - Ponieważ… bo… ona nie, ona była…
BB - Niech pan się skupi na tym. Czemu pan… tu… przyszedł?
AB - Bo… bo coś z nią było nie tak. Doskonałość była niedoskonała, na pięknie pojawiały się skazy. Melodyjny głos niósł fałszywy ton. I dlatego… nie posłuchałem. Sprzeciwiłem się. Każdego dnia.
BB - Od jak dawna doświadcza pan takich snów?
AB - Od rozpoczęcia badań. Może dlatego, że pierwszy go dotknąłem. A może dlatego, że ona mnie pragnie… Nie, nie! Prosi każdej nocy, ale odmawiam. Każdej nocy! Muszę, muszę odmawiać bo to nieprofesjonalne… profesjonalne… Skup się na szkoleniu… myśl… pamiętaj o skazach…
Adam Bogar bierze głęboki wdech po czym wypuszcza powietrze.
AB - Przepraszam to przez zbytnie myślenie o niej… bycie. Tak, bycie. Już… już mi lepiej.
BB - W porządku, uporządkujmy fakty. Przechodzi pan takie sny od pierwszego kontaktu z obiektem? I ma to znaczny wpływ na pana psychikę?AB - Tak.
BB - Ale jest pan w stanie przezwyciężyć ten wpływ swoją wolą i szkoleniem. O jakim szkoleniu pan mówił?
AB - Odbywanym na początku mojej pracy w Fundacji. Odnośnie obiektów oddziaływujących na psychikę. Dzięki temu udaje mi się ignorować żąd… prośby bytu.
BB - A czego on się domaga?
AB - Bym zwrócił mu to. Nigdy nie precyzował czym jest to. Nie pokazywał. Ale wiem, że chodzi o SCP-PL-061. Obiecała, że jak zwrócę to będziemy razem… razem w szczęściu, muszę… skup się! Przepraszam, czasem bywa ciężko.
BB - Rozumiem. A czemu zgłosił to pan dopiero teraz?
AB - Najpierw brałem to za zwykłe fantazje. Później narastało. Czułem potrzebę jak największego kontaktu. Zasypiałem coraz wcześniej aż doszło do tego, że robiłem to od razu po powrocie z pracy. I wtedy istota zaczęła żądać. Wiedziałem, że nie mogę ich spełnić, chciałem, ale te zgrzyty w jej doskonałości były jak szpilki. Ukucia bólu, które mnie oprzytomniały. Zarazem nie potrafiłem tego zgłosić, czułem jakbym miał zdradzić najukochańszą osobę. Aż dzisiaj rano poczułem, że jestem na granicy. Albo spróbuje ukraść obiekt albo powiem co czuję. Przypomniałem sobie szkolenie, skupiłem się na tym co w bycie nie grało, co boleśnie zgrzytało. Skupiłem się na tych igłach i z wielkim bólem… zgłosiłem problem.
BB - I słusznie. Teraz będziemy mogli zabezpieczyć się przed psychicznym oddziaływaniem obiektu.
AB - W zasadzie… nie czuje jakby obiekt to robił. Czy nawet byt, który go chce… Te uczucia, nie są nienaturalne. Jakby zawsze we mnie były, a istota je… je wyzwoliła. Ale nie do końca. Jakby gdzieś się blokowały, rwały.
BB - Dobrze. Ostatnie pytanie nim przejdziemy do testów medycznych. Cokolwiek to wywołało, krył pan te uczucia od ponad miesiąca, a nie mieliśmy zgłoszeń od pańskich współpracowników o dziwnym zachowaniu. Czy mogli coś dostrzec, ale tego nie zgłosili?
AB - Nawet jeśli to nie mówili mi o tym. Ale bardzo możliwe, że nie dostrzegli. Jeśli tylko coś odciąga moje myśli od istoty to jestem w stanie normalnie funkcjonować. A w pracy jest tego naprawdę dużo.
BB - Dziękuję za współpracę i zgłoszenie problemu. Na razie skończymy z pytaniami. Przejdźmy teraz do sali obok.
[KONIEC NAGRANIA]
Po zgłoszeniu problemu rozpoczęto dokładną obserwację pracowników placówki. Okazało się, że podobnych snów doświadczyło 5 z 8 członków zespołu badawczego SCP-PL-061, 3 strażników, którzy uczestniczyli w transporcie obiektu, a także 2 pilnujących obszaru, w którym przechowywano podmiot. Problem dotknął także 23 z 25 pracowników biurowych i woźnego, którzy urzędowali w przeciwległym skrzydle budynku i nie mieli wiedzy o istnieniu obiektu.
Warto zaznaczyć, że bez informacji o podmiocie nie byli oni w stanie określić czym jest „to” żądne przez nawiedzający je byt. Mimo to czuli, że jest ono przechowywane gdzieś w ośrodku, a w razie wskazania im kilku przedmiotów za każdym razem stwierdzali, iż chodzi o SCP-PL-61.
Problem tymczasowo rozwiązano oddelegowując doświadczających snów pracowników do innych placówek. Wśród pozostałych nie wykryto podobnych objawów w dalszych okresach czasu.
1 czerwca 2014 roku do placówki przybył trzydziestoletni mężczyzna żądający wydania „tego”. Okazało się, że jest to mieszkaniec zabudowań w pobliżu ośrodka numer 13, który doświadczył analogicznych snów co oddelegowani pracownicy. Utrzymywał, że istota nawiedzająca go w snach to anioł, który przykazał mu odzyskanie obiektu w celu zbawienia ludzkości. Mężczyźnie po przesłuchaniu podano środki amnezyjne.
W następnych dniach do ośrodka zaczęły przybywać kolejne osoby, czasem nawet w kilkunasto osobowych grupach, podejmowane też były liczne próby włamania. Wszyscy przechwyceni zgodnie twierdzili, że we śnie siła wyższa nakazała im odzyskanie SCP-PL-061.
Wkrótce okazało się, że takich snów doświadczyło 86% osób zamieszkałych w promieniu 37,5 kilometra od placówki, ale na realizacje zaleceń istoty decydowało się zaledwie 12% z nich. Zdarzenia te zaczęły wzbudzać zainteresowanie mediów. W związku z tym, ze względu na ryzyko dekonspiracji, podjęto decyzję o przeniesieniu obiektu do Ośrodka Badawczego położonego z dala od zamieszkałych terenów co nastąpiło 21 czerwca 2014 roku.
Incydent miał miejsce w Ośrodku Badawczym numer 9 i poprzedzony był pojawieniem się nieznanych bytów na krawędzi lasu otaczającego placówkę. Pierwsza obserwacja miała miejsce 27 września 2014 roku o godzinie 22:34 i nastąpiła 2 tygodnie po przeniesieniu wszystkich pracowników doświadczających snów. Wtedy to funkcjonariusze patrolujący obrzeża kompleksu dostrzegli ludzkie sylwetki na linii drzew, a także dało się słyszeć odległe nawoływania.
Próba pochwycenia zakończyła się niepowodzeniem. Nie udało się także ustalić cech czy wyglądu intruzów gdyż funkcjonariusze nie byli w stanie dostrzec ich wyraźnie ze względu na mrok, byty zaś unikały świateł reflektorów, znikając z pola widzenia na parę sekund przed dotarciem strażników.
Nieskuteczne okazało się także zastosowanie kamer gdyż na nagraniach byty rejestrowane były jako oślepiające plamy światła. Analogiczny efekt dawało użycie noktowizorów.
Z powyższych względów nie udało się także ustalić liczby istot.
Od czasu opisanego zdarzenia obserwacje bytów następowały codziennie, zawsze po zachodzie słońca zaś wszelkie próby pochwycenia lub obserwacji kończyły się niepowodzeniem.
18 grudnia 2014 roku o godzinie 2:43 doszło do dezercji jednego ze strażników patrolujących zachodnie skrzydło kompleksu. Funkcjonariusz opuścił stanowisko w celu sprawdzenia zaobserwowanego ruchu wśród śnieżnych zasp. Po dokonaniu standardowych czynności zameldował on ubezpieczającemu go ochroniarzowi, o braku zagrożenia. W tym momencie nastąpiło zaobserwowanie bytu na skraju lasu, a funkcjonariusz rzucił się biegiem w jego stronę po czym przekroczył linię lasu co uczyniło niemożliwym dalszą obserwację. Natychmiast został wysłany oddział poszukiwawczy, który odnalazł strażnika stojącego z wyciągniętą bronią, 100 metrów w głąb lasu, po czym dokonano jego obezwładnienia. Zatrzymany sprawiał wrażenie oszołomionego i nie stawiał oporu. Zdarzenie pozwoliło ustalić, że wpatrywanie się w oczy bytów, ze względu na ich nienaturalny wygląd, ułatwia przeciwstawienie się wpływowi Intruzów.
Do kolejnego zdarzenia, będącego głównym incydentem, doszło 6 marca 2015 roku o godzinie 4:10. Jego bezpośrednim uczestnikiem był Warian Zambra, pełniący funkcję funkcjonariusza ochrony. Poniżej znajduje się zapis przesłuchania, przeprowadzonego bezpośrednio po wydarzeniu:
[ROZPOCZĘCIE NAGRANIA]
Tomasz Warnicki (TW) - Rozpoczynamy przesłuchanie w związku z naruszeniem bezpieczeństwa placówki. Proszę powiedzieć co dokładnie zaszło.
Warian Zambra(WZ) - O godzinie 3:45 rozpocząłem obchód wschodniego skrzydła kompleksu wraz z Zenonem Żerańskim. Przebiegał on spokojnie i rutynowo aż około godziny 4:10 dostrzegliśmy, że drzwi przechowalni numer 14 są na wpół otwarte, a ze środka pada jasne światło.
TW - Czy w tym świetle było coś nietypowego?
WZ - Samo w sobie nie. Po prostu ktoś zapalił wszystkie lampy w pomieszczeniu. A o tej godzinie nie powinny odbywać się żadne badania, za wcześnie też było na sprzątanie. Nawet gdyby coś takiego miałoby mieć miejsce, powinniśmy zostać poinformowani.
TW - Czy czuli panowie jakieś niepokojące objawy? Fizyczne lub psychiczne?
WZ - Nie. Zameldowaliśmy centrali na co trafiliśmy i ruszyliśmy to sprawdzić.
TW - Czemu nie wezwali panowie wsparcia?
WZ - Nie było powodów. Czasem się zdarza, że naukowcy po godzinach wysiadują w robocie i z opóźnieniem zwracają obiekty. Ewentualnie spodziewałem się, że ktoś poważnie naruszył procedury i nie zamknął przechowalni przez co rano pewnie poleci ze stołka.
WZ - Czyli nic nie wskazywało na to co zastaniecie w środku?
TW - Ani trochę. Mimo to ruszyliśmy zgodnie z procedurami. Żerański przylgnął do ściany, a ja wkroczyłem do środka z wyciągniętą bronią. I stanąłem oniemiały, omal nie wypuszczając pistoletu z ręki.
WZ - Ze względu na widok bytu, którego zastał pan w środku?
TW - Miało to swój udział, ale to nie była główna przyczyna. Zatkało mnie raczej jej zachowanie. Bo po intruzach w ośrodku spodziewasz się wiele, ale nie tego, że pod dokonaniu włamania będą chodzić sobie spokojnie jakby wybrali się na zakupy do spożywczaka.
WZ - Proszę opisać jaką sytuację pan zastał.
TW - Na jednym z metalowych stolików ustawionych w pomieszczeniu leżał obiekt wyglądem przypominający skrzyżowanie pocisku artyleryjskiego z karabinowym. Pocisk został oddzielony od łuski i leżał obok, wnętrze było puste. Oprócz tego część z szaf pancernych, w których przechowywano obiekty była pootwierana, ale wyglądało na to, że żaden z artefaktów nie został zabrany. Nie doszło także do naruszenia dodatkowych zabezpieczeń montowanych przy niektórych z nich.
WZ - A co robił byt?
TW - Chodził, a raczej chodziła między tym wszystkim i otwierała kolejne sejfy. Jeden za drugim, bez wysiłku. Tak jakby ktoś zapomniał je pozamykać. Po prostu podchodziła, wciskała guzik na panelu i wrota posłusznie ustępowały. I tak szafka za szafką. Przemieszczała się między nimi beztrosko, spokojnie, lekko się kołysząc i cicho podśpiewując. Nie mogłem zrozumieć słów, ale muszę przyznać, że miała naprawdę przyjemny, melodyjny głos, niosący w sobie radość z życia. Przerwała jednak gdy mnie zobaczyła.
WZ - Pana pojawienie zaskoczyło byt?
TW - Nawet jeśli to nie dała tego po sobie poznać. Uśmiechnęła się do mnie i dość nietypowym gestem wskazała na szafki po czym wróciła do otwierania kolejnych, tym razem już nie śpiewając co, muszę przyznać, wzbudziło we mnie lekkie rozczarowanie.
WZ - A czy wie pan co oznacza gest wykonany przez byt?
TW - Tak. Oczywistym dla mnie było, że chce bym się do niej przyłączył. I w pierwszym odruchu chciałem to zrobić. Pomimo tego, że właśnie uczestniczyłem w największym naruszeniu bezpieczeństwa ośrodka od lat, czułem się jakbym właśnie wybierał się na spacer ze starą znajomą. Atmosfera była tak sielska.
WZ - Co działo się dalej?
TW - Stałem tak zdezorientowany, lekko odpływając, gdy syk Żerańskiego przywrócił mnie do rzeczywistości. Paroma gestami dałem mu znać, że mamy jednego intruza i, że nie zaobserwowałem u niego broni. Następnie uniosłem swoją i krzyknąłem by uklękła z rękami za głową.
WZ - Jak zareagował byt?
TW - Nie przerywając otwierania szafek, zwróciła twarz w moją stronę. Odmalowało się na niej zaskoczenie, ale wciąż pozostawała pogodna. Gdy powtórzyłem polecenie oparła się o szafkę i wybuchła doniosłym śmiechem. Nie jakimś sztucznym, szyderczym czy wzniosłym. To było szczere rozbawienie tak jakbym właśnie opowiedział świetny dowcip. Po chwili jej humor mi się udzielił.
WZ - To znaczy?
TW - Po prostu słysząc jej śmiech mnie też ogarnęło rozbawienie. Coś na zasadzie, że jesteś w towarzystwie i inni zaczynają się śmiać. Nie wiesz czemu, ale też zaczynasz. Tu było może trochę mocniej bo i mi ta groźba zaczęła wydawać się absurdalna i w pewnym momencie z trudem tłumiłem śmiech. Chyba dostrzegł to Żerański bo coś powiedział, ale go zignorowałem. Jej śmiech miał w sobie taka radość, że nie chciałem nic z tego utracić. To było naprawdę przyjemne.
WZ - Jak długo to trwało?
TW - Pewnie z paręnaście sekund maks. Kiedy przestała wzięła głęboki wdech, wypuściła powietrze i uśmiechnięta wróciła do porzuconej czynności podczas gdy ja stałem powoli opanowując chichot. Jednak kiedy przechodziła do kolejnej szafki spojrzała na mnie i nieco zgryźliwy tonem zapytała: „Wiem, te framugi są naprawdę piękne, ale musimy to znaleźć”. A gdy nie zareagowałem, westchnęła i dodała: „Musisz ruszyć nogami. Wiesz, tymi pałeczkami u dołu.”
WZ - Czy wie pan czym było „to”, którego szukała?
TW - Nigdy nie sprecyzowała, ale czułem, że chodzi o zawartość pocisku leżącego na stole. Nie wiedziałem gdzie szukać, ale ton jej głosu sprawił, że przez parę sekund miałem ochotę rzucić się by sama nie męczyła się z tymi szafkami. Było mi autentycznie głupio, że robi to sama. I chyba wpłynęło to też na Żerańskiego bo widziałem jak zadrżał słysząc głos.
WZ - Co w związku z tym pan zrobił?
TW - Zgodnie z zaleceniami skupiłem się na jej oczach. Podziało natychmiastowo, wszystkie wątpliwości przeszły jak ręką odjął. Pewnym głosem ponownie nakazałem jej paść na ziemię i zrobiłem krok na przód.
WZ - Jak zareagował byt?
TW - Sprawiała wrażenie zdezorientowanej, ale jej głos wyrażał oburzenie gdy nakazała mi przestać żartować i robić co do mnie należy. Zrobiłem kolejny krok, nie odrywając wzroku, a ona kontynuowała swoje nakazy bym zachowywał się jak należy jednocześnie zaczynając się delikatnie kołysać i wykonując dziwne gesty rękoma, które z jakiegoś niezrozumiałego powodu wydały mi się pociągające. Jakby trafiły w jakieś głęboko ukryte instynkty. Niemniej uparte wgapienie się w jej oczy nadal pozwalało mi się w pełni kontrolować.
WZ - Czy byt to zauważył?
TW - Pewnie tak, bo jej tembr głosu zaczął się zmieniać, jakby próbowała się do mnie dostroić. Zaczęła też coś mówić o tym, że jestem zepsuty, ale mnie naprawi jeśli tylko jej pomogę. I znów z jakiegoś powodu jakaś część mnie przyznała jej rację. Tak czy owak ten dziwny pojedynek przerwał tupot stóp na korytarzu, jak się potem okazało wsparcia wezwanego przez Żerańskiego.
WZ - Podjął pan próbę pochwycenia bytu?
TW - Nie zdążyłem. Nie wiem gdzie w swojej dziwacznej, obłożonej diodami sukience mogła mieć kieszeń, ale w każdym razie w jej ręce pojawił się świecący kamień, którego z pewnością, wcześniej tam nie było. Zrobiła krok w tył, dało się słyszeć głuche uderzenie, na plecach poczułem podmuch powietrza i wszystko się skończyło.
WZ - Z tego co pan mówi wynika, że dobrze przyjrzał się bytowi. Proszę go opisać.
TW - Kobieta, na oko dwudziestoparoletnia, średniego wzrostu, rasy kaukaskiej. Oszałamiająca sylwetka, ładna gładka cera. Generalnie nieziemsko piękna, jakby ją wycieli z jakiegoś magazynu po retuszu. Ale było też sporo rzeczy, które raziły w oczy – przede wszystkim jaskrawoczerwone włosy, nienaturalnie jasnoniebieskie, dziwne oczy, od których aż przebiegał cię dreszcz. Plus parę pomniejszych rzeczy – rysy twarzy były odrobinę za ostre, kończyny jakby ciut wydłużone plus sposób poruszania. Z jednej strony przez większość czasu miał w sobie coś pociągającego, wręcz hipnotyzującego, ale momentami całe wrażenie siadało przez jeden dziwny ruch. Jakby wjechać na wybój na gładkiej drodze.
WZ - A czy teraz odczuwa pan coś myśląc o bycie? Tęsknotę? Żal?
TW - Może trochę. Jak po zerwaniu z dziewczyną w liceum. Ale da się z tym żyć.
[ZAKOŃCZENIE NAGRANIA]
Po zdarzeniu przeprowadzono analizę nagrań. Tak jak w innych przypadkach byt został zarejestrowany jako plama światła. Okazało się, że pojawił się on o godzinie 3:50 w stołówce w bloku centralnym. Następnie opuścił pomieszczenie i ruszył w stronę wschodniego skrzydła kompleksu. Dotarł tam nie niepokojony około 3:55 i wszedł do pomieszczenia służącego jako magazyn środków czystości. Należy zaznaczyć, że pomieszczenie przylega bezpośrednio do przechowalni numer 14 jednak brak jest połączenia między nimi.
Byt wrócił na korytarz i ruszył na lewo od wejścia do magazynu. Po dotarciu do zakrętu zatrzymał się, a następnie zawrócił aż dotarł do przeciwległego rozwidlenia. Tam skręcił w prawo i wszedł do pierwszych drzwi po lewo, za którymi znajdował się magazyn numer 14.
Po znalezieniu się w pomieszczeniu podszedł do szafki, w której przechowywany był SCP-PL-061, po czym oddzielił nabój od łuski. Po kilkunastu sekundach odłożył podmiot na znajdujący się obok stół i przystąpił do otwierania kolejnych szafek. Niedługo potem doszło do konfrontacji ze strażnikiem.
Należy podkreślić, że choć byt widoczny jest na nagraniach nie uruchomił on żadnych z zabezpieczeń znajdujących się w ośrodku, pomimo iż kontrola wykazała, że w chwili zdarzenia były ono w pełni sprawne. Podobnie niewyjaśnione pozostaje w jaki sposób byt otworzył szafy pancerne, które były zamknięte z dochowaniem procedur.
W związku z powyższym zdarzeniem podjęto decyzję o przechowywaniu instancji obiektu w odrębnych placówkach. Od czasu wprowadzenia tego rozwiązania nie odnotowano żadnych kolejnych manifestacji bytów.
Niniejszy dokument stanowi zapis badań nad Intruzami przeprowadzonymi w ramach projektu SCP-PL-061, od 28 września 2014 roku do 6 marca 2015 roku. Został on włączony do osobnych badań, które koncentrują się na poznaniu natury bytów.
Ze wglądu na obszerność materiału poniżej zamieszczono najistotniejsze zapisy.
Numer eksperymentu: Od 1 do 12
Data eksperymentu: Od 28.09.2014 do 14.10.2014
Tester: Personel klasy D. Numery od 1045 do 1057
Zapis przesłuchania testera: Brak zapisów ze względu na znikomą wartość naukową materiałów.
Uwagi:
Testerzy stanowili grupę o zróżnicowanym pochodzeniu, w skład której wchodziło 5 kobiet i 7 mężczyzn, z których najmłodszy miał 16 lat, a najstarszy - 63 lata. Wszyscy nieprzygotowani do kontaktu z bytami uznawali je za najbliższe sobie osoby i wykazywali niczym niezachwianą wierność w stosunku do nich. Odmawiali także współpracy z badaczami, w 2 przypadkach uznając ich za wysłanników złych sił, którzy chcą zaszkodzić, doskonałym w ich mniemaniu, bytom. W pozostałych odmawiali odpowiedzi na pytania i domagali się zwrotu nieokreślonego przedmiotu.
Powyższe pozwala wyciągnąć wniosek, że Intruzi są w stanie oddziaływać na ludzi niezależnie od pochodzenia, wieku czy płci. Warto odnotować, że w przypadku testerów o Azjatyckich korzeniach rekcja na wpływ bytów zdaje się silniejsza jednak nie sposób tego jednoznacznie potwierdzić.
Numer eksperymentu: 13
Data eksperymentu: 20.10.2014
Tester: D-1078
Zapis przesłuchania testera:
[ROZPOCZĘCIE NAGRYWANIA]
Przesłuchujący(P) - Proszę opisać wygląd bytu.
Tester(T) - Kobieta. W średnim wieku. Mojego wzrostu, czyli jakiś metr siedemdziesiąt. Niezła figura, generalnie dość ładna. Z cech charakterystycznych to żółte włosy i nienaturalne oczy plus ubranie. Dziwna żółta suknia przyozdobiona jakimiś diodami.
P - Czy odczuwał pan coś dziwnego w czasie konfrontacji?
T - Nie. Może lekki stres czemu wysyłają cię do ciemnego lasu z ładunkiem wybuchowym na kostce, tylko po to by pogadać z jakaś kobietą. Ale to chyba normalne w takiej sytuacji.
P - A teraz?
T - Nic niezwykłego.
P - Czy rozmawiał pan z nią? Jeśli tak to o czym?
T - Chciała bym odzyskał to. Gdy zapytałem czym jest to, tylko się zaśmiała. Potem powtórzyła bym odzyskał to i zniknęła, dosłownie zapadając się w powietrze.
P - Czy śmiech wzbudził w panu jakieś emocje?
T - Poza irytacją? Nie.
[KONIEC NAGRANIA]
Uwagi:
D-1078 to 34-letni mężczyzna rasy kaukaskiej. Urodzony w 1980 roku na obrzeżach Warszawy. Z zawodu historyk, nieżonaty, w 2012 roku spowodował katastrofę w ruchu drogowym. W jej wyniku zginęły 24 osoby, a mężczyznę skazano na 10 lat więzienia. Przejawia oznaki znieczulicy i wycofania społecznego jednak jego stan psychiczny pozostaje stabilny.
Nie wiadomo czy powyższe może mieć związek z ewentualną odpornością testera na wpływ bytu. Niemniej przeprowadzone przed eksperymentem badania medyczne nie wykazały u niego odstępstw od normy.
Zalecane są dalsze testy z udziałem D-1078, po uprzedniej obserwacji pod katem czy przejawiana postawa nie ma być w rzeczywistości sposobem na uzyskaniem dostępu do SCP-PL-061, żądanego przez Intruza.
Numer eksperymentu: 19
Data eksperymentu: 11.11.2014
Tester: D-1078
Zapis przesłuchania testera:
[ROZPOCZĘCIE NAGRYWANIA]
Przesłuchujący(P) - Proszę opisać wygląd bytu.
Tester(T) - Taki sam jak ostatnio. Może nawet była to ta sama kobieta. Ale tego nie jestem pewien.
P - Czy coś pan odczuwał podczas konfrontacji? Albo po niej?
T - Jak ostatnio. Nic.
P - Czy rozmawiał pan z bytem? A jeśli tak - o czym?
T - Najpierw zwróciła uwagę, że wróciłem. Może naprawdę była to ta sama kobieta. W każdym razie, zdawała się tym trochę zaskoczona. Następnie zapytała czy mam to. Odparłem, że nie wiem bo nie mam pojęcia czym jest to. Potem przez chwile przyglądała mi się w milczeniu. Poczułem się trochę nieswojo. Wpatrywała się intensywnie i tasowała wzrokiem niczym prokurator, jakby próbowała coś znaleźć. We mnie lub na mnie. Nie pomogło też, że jej oczy w świetle latarki wyglądały naprawdę obco i niepokojąco.
P - I co było dalej?
T - Stwierdziła, że musi coś sprawdzić i kazała mi przyjść za tydzień. Po czym, tak jak poprzednio, zapadła się w powietrze.
[KONIEC NAGRANIA]
Uwagi:
Obserwacja nie wykazała by tester znajdował się pod wpływem Intruza. Zaleca się przeprowadzenie dokładnych badań medycznych, w tym genetycznych, a także dalszą obserwację psychiatryczną.
Zainteresowanie bytu testerem jest nie mającą wcześniej miejsca reakcją. Wskazane jest kontynuowanie badań z udziałem D-1078, a także wyposażenie go w sprzęt do dwustronnej komunikacji pomijany dotychczas jako niepotrzebne wyposażenie ze względu na brak kontaktu z poprzednimi testerami.
Numer eksperymentu: 25
Data eksperymentu: 25.11.2014
Tester: D-1078
Zapis przesłuchania testera:
[ROZPOCZĘCIE NAGRYWANIA]
Przesłuchujący(P) - Proszę opisać wygląd bytu.
Tester(T) - Tym razem na pewno była to ta sama kobieta co ostatnio. I ubiegając pytanie - tak jak ostatnio nie czułem nic odbiegającego od normy. Ani przed ani po.
P - Kiedy zbliżyłeś się do bytu straciliśmy łączność. Co się stało? Czy dostrzegłeś coś co mogłoby ją zakłócić?
T - Część diod na jej sukience migała, ale nie wiem czy ma to znaczenie. Nic innego nie rzuciło mi się w oczy. Przynajmniej z technicznego puntu widzenia.
P - To znaczy?
T - Ta rozmowa była inna. Wcześniej dopytywała się o to. Teraz zaś rozmowa tyczyła się mnie.
P - O co dokładnie pytał byt?
T - O to jak się czuję. Co w życiu słychać. To nie było przesłuchanie jak to prowadzone przez pana w tej chwili. To było jak… sam nie wiem jak. Wyjście z nowo poznaną znajomą na kawę? Pierwsza randka? Dotąd mam mieszane uczucia.
P - Na początku powiedział pan, że nie odczuwa niczego niezwykłego.
T - Bo to jest normalne. Znaczy nie do końca… ale dla mnie normalne. Nigdy nie byłem mistrzem w kontaktach towarzyskich, zwłaszcza z kobietami. Czy coś to tylko zwykła pogawędka czy też może znaczy coś więcej. Nigdy tak naprawdę nie dorosłem w tej kwestii, jakby czegoś mi brakowało. A jak rozumieć przyjazną rozmowę ze znikającą kobietą z lasu? Zresztą nawet ona to zauważyła.
P - To znaczy? Proszę to rozwinąć.
T - Powiedziała, że rozumie pustkę i chaos w moim wnętrzu. Że wie czego mi brakuje i być może będzie mogła to naprawić. Pocieszała nawet, że z pewnością nie jestem jedyny, że takie przypadki zdarzają się pomimo ich wysiłków. A jej zadaniem jest właśnie prostować takie i inne błędy.
P - A czy dowiedział się pan czegoś na temat bytu?
T - Zręcznie omijała tematy związane z nią. Gdy trochę przycisnąłem, udało mi się dowiedzieć jedynie, że jej obecność tutaj to coś w stylu pracy, ale naprawdę ją lubi. Bo uważa, że ludzie są o wiele bardziej fascynujący od innych.
P - Innych? To znaczy kogo?
T - Żebym to wiedział. Cała sytuacja była bardzo konfundująca, a na dodatek mówiła niczym bogini z greckiej mitologii. Ale widać było, że podchodzi z pasją do tego co robi. Czyli rozmowy ze mną, jak przypuszczam.
P- Czy zdarzyło się jeszcze coś wartego uwagi?
T - Powiedziała, że będzie musiała dogłębniej mnie zrozumieć. I żebym się nie bał, nie stanie mi się krzywda. Rzuciła jeszcze bym pojawił się za tydzień i tyle. Zniknęła tak jak wcześniej.
[KONIEC NAGRANIA]
Uwagi:
Komunikacja dwustronna okazała się nieskuteczna. Zaleca się podjąć próby rejestracji samej rozmowy.
Wyniki badań wskazały kilka niegroźnych problemów zdrowotnych u testera, żaden jednak nie jest cechą mogącą uzasadniać nietypową reakcje na byt. Podobnie badania genetyczne nie przyniosły odpowiedzi. Zaleca się jednak przeprowadzenie analogicznych testów u testerów podatnych na działanie bytu i porównanie wyników.
Na chwile obecną najbardziej prawdopodobną przyczyną zdaje się być psychika D-1078. Brak jednak dowodów jednoznacznie to potwierdzających.
Zaleca się kontynuowanie eksperymentów z jego udziałem. Jeśli to możliwe przesłuchujący powinni zachęcać testera do określania swoich przeżyć wewnętrznych związanych z eksperymentami.
Numer eksperymentu: 26,27
Data eksperymentu: 26.11.2014 i 27.11.2014
Tester: D-1078
Zapis przesłuchania testera:
Brak.
Uwagi:
Obserwowane byty znikały nim D-1078 zdążył do nich dotrzeć, pomimo iż podchodził do nich samotnie. Gdy do eksperymentów przydzielano innych testerów reakcja taka nie zachodziła.
Przyczyna pozostaje nieznana. Zaleca się wstrzymać eksperymenty z udziałem D-1078 do upływu czasu wskazanego przez byt.
Numer eksperymentu: 33
Data eksperymentu: 02.12.2014
Tester: D-1078
Zapis przesłuchania testera:
[ROZPOCZĘCIE NAGRYWANIA]
Przesłuchujący(P)- Proszę opisać przebieg zdarzenia.
Tester(T)- Najpierw zapytałem czemu znikała kiedy podchodziłem w ciągu tygodnia, dokładnie tak jak kazaliście. Odparła, że to nie była ona, tylko pozostali. Ale na razie nie muszę o nich myśleć bo jestem pod jej opieką. A ona wszystkim już się zajmie.
P- Co miała na myśli?
T - Wkrótce się przekonałem. Chyba chciała mnie uspokoić i uczynić chętniejszym do kooperacji. Cóż nie wyszło, jak dla mnie to brzmiało niepokojąco.
P- O czym się pan przekonał? Co się stało?
T - Zaczęło się od rozmowy na ogólne tematy, napomknęła, że las jest naprawdę wspaniały i może przynieść wiele korzyści i aż szkoda, że marnujemy jego potencjał. Później Anita potrząsnęła głową i stwierdziła, że ktoś inny przyniesie nam płomień wiedzy, a ona musi skupić się na mnie.
P - Anita? Tak przedstawił się byt?
T - Nie. Sam ją tak nazwałem podczas rozmyślań na temat o co w tym chodzi. Jakoś ciężko mi było przez tydzień myśleć o kimś kogo widziałem kilka razy per kobieta czy ona. I po tygodniu rozmyślań takie nazywanie weszło mi w krew.
P - A dlaczego Anita?
T - Nie ma szczególnego powodu. To pierwsze imię jakie przyszło mi do głowy.
P - Rozumiem. Wracając do eksperymentu. Co było dalej?
T - Anita wyciągnęła nie wiadomo skąd strzykawkę i parę próbówek i powiedziała, że potrzebuje cząstek mojego jestestwa by móc rozwiązać palący moje wnętrze problem. Odmówiłem bo jednak badania w lesie to coś dla mnie nie na miejscu. Zresztą nie byłem pewien czy wy to pochwalicie. I jasno powiedziałem jej co mi leży na sercu.
P - Jak zareagował byt?
T - Stwierdził, że jesteście jak dzieci, które przez swoja głupotę przeszkadzają nadejściu szczęścia. Ale ja nie muszę się was obawiać. Obiecała, że jeśli otworzę się na szczęście to nie muszę się niczego obawiać. Stwierdziłem, że nie chodzi o was tylko nie chcę się godzić póki nie dowiem się czemu to ma służyć. Wówczas zaczęła naciskać i mówić, że przeciwstawiających się szczęściu czeka potępienie. A odmowa oznacza właśnie to. Dlatego zostanę zmuszony jeśli trzeba. Po tych słowach poczułem, że coś we mnie pękło.
P - Potrzeba spełnienia prośby bytu?
T - Wręcz przeciwnie. Jakby ukłucie żalu. Chyba jakąś część mnie miała nadzieję, że jestem dla niej jednak czymś więcej niż robotą. Że może naprawdę mnie polubiła. Pomimo tego całego dziwnego gadania. A to pokazało mi jasno, że jestem dla niej tylko pracą. Obiektem do obserwacji jak dla was. Ale to była głupia myśl, że może kryć się za tym jakaś sympatia. Nie wiem skąd się wzięła… Zresztą nie ma co o tym mówić. To nie na temat.
P - Nie, proszę to rozwinąć.
T - Co tu dużo mówić. Nigdy nie byłem dobry w odczytywaniu sygnałów. A na dnie serca zawsze była potrzeba akceptacji. Także gdy zobaczyłem, że chodzi jej konkretnie o mnie plus jej przyjazne nastawienie… wzbudziło to jakieś dziwne nadzieje. Że mimo wszystko kryje się w tym jakaś przyjaźń. Nie ma co o tym gadać, naprawdę.
P - Dobrze. Czy w końcu pobrała próbki?
T - Nie. Jasno powiedziałem Anicie, że się nie zgadzam. I nie dam. Pokręciła tyko głową i powiedział, że w takim razie zostanę zmuszony. Wyciągnęła jakiś świecący kamień i obok niej pojawiła się kolejna kobieta. Dość podobna, też ładna, ale za to o czerwonych włosach. I chłodnym spojrzeniu. Niczym lód. Co kontrastowało spojrzeniem Anity. Srogim, ale krył się w tym jakiś żal. A ta druga nie wyrażała niczego poza srogością. Autorytet wręcz bił od niej.
P - Co zrobiła?
T - Wyciągnęła jakieś dziwne urządzenie. Wyglądało jak żelazna tuba, tyle, że środkowa część się obracała. Kazała mi podejść i dać pobrać próbki. Wprost. Zero delikatności czy silenia na piękny język. Jak w wojsku.
P - Odmówił pan?
T - Tak. Spojrzenie Anity wyrażało zaciekawienie, zaś tej drugiej pozostało niewzruszone. Podeszła do mnie i chwyciła za rękę. Bez problemu ją wyrwałem i odsunąłem się. Anitę mocno to zdziwiło, a na srogim obliczu czerwonowłosej przebiegło niedowierzanie. Ponowiła próbę pochwycenia, a ja odskoczyłem raz jeszcze. Rzuciła do Anity, że jestem naprawdę poważnym błędem, do mnie zaś powiedziała, że albo dam pobrać próbki albo usunie problem wraz ze mną.
P -Jakie odczucia wywołała w panu ta groźba? Bał się pan?
T - Nie. Bo w przeciwieństwie do przyjaznego podejścia na to byłem gotowy. Odkąd tylko tu trafiłem. Albo nawet wcześniej - gdy wasz człowiek zaproponował skrócenie wyroku w zamian za, jak to określił, prace społeczne na rzecz rozwoju nauki. Było to lepsze od bezmyślnego gnicia w celi, dawało przynajmniej nadzieje, że się do czegoś przydam. Nawet jeśli miało się okazać pokrojeniem na organy. Bo co za różnica czy zginiesz bo wkurzyłeś znikające kobiety z lasu czy dlatego, że komuś pójdzie opona, której nie chciało mu się wymieniać przez ostatnie parę lat. Skutek jest ten sam.
P - Dobrze. To jak pan zareagował? Co zrobił?
T - Doszedłem do wniosku, że lepiej spróbować uciec. Po pobraniu próbek i tak mnie mogą usunąć, więc zacząłem biec w stronę ośrodka. I jakieś trzy sekundy później usłyszałem coś jakby wyładowanie elektryczne, a moje kończyny zwiotczały i wylądowałem twarzą w śniegu. Czerwonowłosa podeszła, nachyliła się z tym czarnym walcem i przyłożyła mi do twarzy. Pewnie chodziło o to, że to była jedyna odkryta część ciała, ale jej ruchy były dziwnie powolne. Jakby to była zemsta za nieposłuszeństwo. Oczywiście nie zostałem usunięty. Poczułem jedynie lekkie ukłucie i tyle. Jak potem patrzyłem to nawet ślad nie został.
P - Czy działo się coś jeszcze?
T - Anita podeszła do czerwonowłosej i kazała jej zabrać próbki. Po czym przyklęknęła nade mną i wpatrywała się jak leże bezwładnie w śniegu. Nie byłem w stanie odgadnąć co jej chodzi po głowie aż w końcu jej twarz przybrała troskliwy wyraz. Podniosła mnie, oparła mnie o drzewo i po raz pierwszy zaczęła normalnie mówić, bez stylizacji na mityczna istotę. Wprost zapytała dlaczego nie chciałem dać próbek. Powiedziała, że celowo wzięła znany mi sprzęt bym czuł się pewniej.
P - Co pan odpowiedział?
T - To co panu przed chwilą. Że jakaś część mnie chciała wierzyć, że te spotkania to nie tylko czyste wyrachowanie. Wbiłem wzrok w zabudowania na polanie i dodałem, że to skojarzyło mi się z wami. Beznamiętnym eksperymentem. I wtedy zainteresowała się wami. Wypytała kim jesteście, czego chcecie.
P - Co pan odparł?
T - A co mogłem? Kimś kto wysyła mnie do lasu bym gadał z ludźmi. A potem każe to relacjonować. Dziwnie się uśmiechnęła i odparła, że dzięki mnie może to zmienić. Naprawić ten błąd i inne. By nie było już więcej opornych. Dodała bym pojawił się za 3 miesiące to być może będzie mogła dać mi szczęście. Poklepała mnie po głowie, odeszła parę kroków i zniknęła w powietrzu.
[KONIEC NAGRANIA]
Uwagi:
Rejestracja zakończona niepowodzeniem, urządzenie uległo zniszczeniu. Prawdopodobnie w wyniku wspomnianego przez testera upadku lub wyładowania. Zalecane ponowienie próby rejestracji.
Porównanie wyników badań wykazało, że część genów aktywnych u podatnych testerów nie jest aktywna u D-1078. Odpowiadają one głownie za kształtowanie ośrodków empatii i mechanizmy nagrody w mózgu.
Jest to prawdopodobna przyczyna odporności D-1078. Nie jest jasne co warunkowało jej powstanie. Zaleca się kontynuowanie badań w tym zakresie.
Zaleca się także by nie przydzielać D-1078 do niebezpiecznych testów i unikać podawania środków amnezyjnych powodujących zaniki pamięci długotrwałej przynajmniej do upływu czasu wskazanego przez byt.
Numer eksperymentu: 61
Data eksperymentu: 02.03.2015
Tester: D-1078
Zapis przesłuchania testera:
[ROZPOCZĘCIE NAGRYWANIA]
Przesłuchujący(P)- Proszę opisać co się wydarzyło.
Tester(T)- Na skraju lasu czekała Anita. Nie do końca wiedziałem czego się spodziewać. Zaczęła od rutynowych pytań w stylu co słychać i tym podobnych. Nie byłem pewien jak się zachować, więc odparłem, że poza zanikami pamięci od czasu do czasu wszystko gra. W końcu przeszła do rzeczy i wyciągała w moją stronę płytkę. Czarną, lekko wygiętą płytkę.
P - Czy jest pan w stanie określić co to dokładnie było?
T - Nie. Powiedziała jedynie, że wystarczy bym przyłożył to do czoła i będę mógł być szczęśliwy. Dopytywałem się więc co to jest i o dziwo tym razem powiedziała. Tak jakby. Tłumaczyła, że usunięcie mojej wady zajmie całe pokolenia, a nie ma czasu bo zbliża się czas nadejścia i wielkiego szczęścia z nim związanego. Ale ta płytka pozwoli skorygować błąd trochę na okrętkę. Poprawi sposób myślenia. Tak by móc otworzyć się na szczęście. Dodała jeszcze, że to toporne i prymitywne rozwiązanie, ale sprawdzi się do czasu ostatecznej korekty.
P - Czy precyzowała czym jest nadejście?
T - Dopytywałem się, ale uśmiechnęła się tylko tajemniczo i powiedziała, że sam zobaczę. Bo pomimo wielu błędów ludzie zdają się być gotowi. Kiedy to mówiła patrzyła na ośrodek. Na Fundację.
P - Dodała coś jeszcze?
T - Tak. Powiedziała, że wasz upór był niezwykle interesujący i pozwolił się wiele nauczyć o błędach mających swobodę. Że pomoże to z innymi. Po czym wprost powiedziała byście oddali to. Bo przecież nie chcecie by ktoś taki jak ona musiał się z tym męczyć samemu. Mówiła to naprawdę dziwnie. Jakby wkładając w to całe serce.
P - Co było dalej.
T - Odmówiłem przyłożenia płytki do czoła. Tłumaczyłem, że nie jestem przekonany do nagłej zmiany osobowości i o dziwo nie oponowała. Schowała płytkę i odparła bym spokojnie to przemyślał. I był gotowy by podjąć właściwą decyzję w czasie ostatecznego wyboru.
P - Zdarzyło się coś jeszcze?
T - Niewiele. Zdziwiła mnie trochę mówiąc, że po nadejściu jeszcze się spotkamy bo dopilnuje bym został związany z nią. A potem zapadła się w powietrze.
[KONIEC NAGRANIA]
Uwagi:
Próba rejestracji przyniosła nieoczekiwane rezultaty. Udało się zarejestrować jedynie słowa z żądaniem zwrotu SCP-PL-061, reszta nagrania jest zaszumiona w sposób uniemożliwiając zrozumienie. Pozwoliło to jednak wykryć, że Intruzi są w stanie oddziałowywać także przez nagrania. Technik zajmujący się nagraniem, po jego wysłuchaniu natychmiast przystąpił do wykonywania polecenia. Gdy przy drzwiach przechowalni zatrzymali go strażnicy odtworzył im nagranie, jednak byli oni w stanie przeciwstawić się poleceniom bytu.
Technik odmówił współpracy i żądał wydania obiektu. Podanie środka amnezyjnego zniwelowało efekt nagrania.
Ze względu na specyficzną relację D-1078 z bytem zaleca się dalsze przydzielanie go do bezpiecznych eksperymentów i możliwie najmniejsze podawanie środków amnezyjnych.
Ze względu na zaprzestanie pojawiania się bytów po wdrożeniu nowych procedur po Incydencie 61-06-03-15, nie jest możliwe prowadzenie dalszych badań nad Intruzami. Kontynuowane są jednak badania mające na celu ustalenie w jaki sposób brak aktywności części genów u D-1078 warunkował odporność na oddziaływanie bytów i co było jej przyczyną.
Warto także dodać, że dzieci poddane działaniu wirusa stanowiącego część SCP-PL-061-2 wykazują większą sympatię do ludzi wyglądem zbliżonych do bytów. Zauważono też, że chętniej sięgają po takie materiały jak mangi czy anime pomimo, iż produkcje te nie są kierowane do dzieci.
Badania w tym zakresie trwają.
Praca autorstwa Futurity
I nagle kapsuła wybucha. Skok ciśnienia rozerwałby mi bębenki, gdyby nie hełm. Nic nie widzę, choć nie jest ciemno. Spadam. Zaciskam zęby i liczę do pięciu.
Spadochron aktywuje się na trzech niemal wyrywając mi płuca. Pancerz delikatnie koryguje moje ruchy, bym wylądował w LZ. Szybko, acz w bezpiecznej odległości mijam rozłożyste, niepokojąco wielkie drzewa. Czuję, jak moje tętno zwalnia. Zaczynam się uspakajać.
Liny w końcu zaplątują się między gałęziami. Odpinam parę klamr, zanim nastąpi aktywacja samozapłonu. Pancerz amortyzuje upadek z wysokości trzeciego piętra i nagle czuję się bezpieczniej.
Rozglądam się po okolicy. Część flory, głównie tej mniejszej, wygląda znajomo. Imponujące drzewa poznaję dopiero po skanie wstępnym. Musi tu być gorąco jak w saunie. Co chwila słychać jakiś świergot lub pisk, sporadycznie przerywany czymś głębszym. Sprawdzam systemy uzbrojenia, przydadzą się raczej prędzej, niż myślałem.
Niższe głosy narastają, są zbyt rytmiczne i regularne, jak na zwierzynę. Jestem już praktycznie pewien że to… oni. Szybko znajduję kryjówkę za jednym z grubszych korzeni mając nadzieję, że kamuflaż będzie wystarczająco efektywny. Rozmycie konturu, zlewanie z otoczeniem… musi być. Po prostu musi.
Po jakichś 10 minutach w okolicy pojawia się „komitet powitalny”. Oto są, w całej swej okazałości. Ludzie - przemyka mi przez myśl. Na szkoleniu i odprawie nie używali takiego określenia, ale kapitan miał w swoich słowach trochę racji. Fakt, są co najmniej dziwni. Poranieni. Pocięci, poparzeni, oskalpowani. Dzicy. Zdeformowani.
Straszni.
Ale mimo wszystko nadal wyglądają jak ludzie.
Wyglądają.
Grupa około dwudziestu trzyma się razem. Przez chwilę przyglądali się osmalonym gałęziom, gdzie jeszcze niedawno zwisał materiał poliwłóknowy. Czas mija powoli. Czy dałbym radę zabić wszystkich? Nie, ważniejsze pytanie: Czy to opłacalne? 10 pełnych magazynków przyjemnie ciążyło w ładownicach, ale to nadal tylko 10 magazynków. Wolałem oszczędzać karabin na czarną godzinę.
Lokalni dzielą się na mniejsze grupki po dwóch, trzech i ruszają w różne, przypadkowe strony. Prozaicznymi włóczniami rozgrzebują runo leśne, najwyraźniej w poszukiwaniu śladów. Sprawdzają też okoliczne korony drzew, badają uważniej punkt, w którym pierwszy raz faktycznie stanąłem na planecie. Niedobrze. Któryś wspiął się na drzewo, by po chwili zrzucić coś małego. Cholera, ocalał oderwany fragment materiału. Bardzo niedobrze. Powoli zaczynam czołgać się w tył ostrożnymi ruchami. Prędzej czy później konfrontacja będzie nieunikniona, ale nie sądzę, bym był na nią w pełni przygotowany. W okolicy mogli czekać kolejni.
Dwóch przez chwilę debatuje nad szczątkami spadochronu. Język, mimo swej porażającej wręcz prostoty, wydaje się być znajomy. Próbuję wywołać na HUD transkrypcję, ale najwyraźniej szelesty rozgarnianych coraz bliżej krzaków skutecznie zagłuszają i tak niewyraźną mowę. Jeden z nich zabiera zdobycz i odłącza się od grupy. Szkoda, że idzie w przeciwną stronę.
Coś było nie tak. Przywołuję z pamięci odprawę. Mieli być zdziczeli, mieli być zagrożeniem, ale na pewno nie mieli stosować wyższej taktyki ani współpracy. Pancerz tłumił szelest drobnych roślin pod moim ciężarem, kiedy wyznaczałem pierwszy etap misji. Jeżeli miałem, cytując cel nadrzędny, „Wyeliminować zagrożenie ze strony oporu”, musiałem się dowiedzieć kto za owym zagrożeniem stoi.
Bo już teraz oczywistym było, że ktoś jeszcze za nim stać musiał.
Niewzruszenie wpatruję się w poznaczoną licznymi szramami małpią twarz, której spierzchnięte usta wyrzucają z siebie potoki obcych słów, na dodatek wymawiając je niewyraźnie z powodu ubytków w uzębieniu. W wyniku tego nawet z pomocą odpowiednio uzupełnionego ApliM-owego tłumacza rozumiem co piąte słowo. Niestety nawet komputer umieszczony w mózgu ma swoje ograniczenia. Najczęściej wyłapuję frazę „straszne piękno” niestety istota wypowiedzi wciąż mi umyka. Bez wątpienia małpolud się boi. Spędziłem na tyle czasu wśród mu podobnych, że mogę to wyczytać z jego oczu.
Przechodzi mi przez myśl, że ten strach może udzielić się innym moim podwładnym. Odrywam wzrok od mówcy i rozglądam się po obozowisku. Kieruję wzrok na metalowy mur składający się z pospawanych fragmentów konstrukcji nośnych ruin wieżowców ze starego miasta, który okala cały teren, a jedyną w nim przerwę stanowi brama prawdopodobnie będąca kiedyś drzwiami pożarowymi. Zgodnie z moimi instrukcjami mur i wejście są strzeżone, ale nie ma szans by pilnujący mogli usłyszeć rozmowę. Kieruję wzrok na gliniane domostwa teraz stanowiące koszary, a przynajmniej kwatery dla wyżej postawionych. Pomimo zarekwirowania wioski na cele militarne, ze względu na niedużą odległość od zasobnych pozostałości niegdysiejszej cywilizacji, konieczne okazało się wytworzenie i postawienie namiotów między zabudowaniami by pomieścić niezbędne siły.
Wygląda na to, że wszyscy żołnierze zajęci są przydzielonymi im zadaniami i żaden z nich nie zainteresował się relacjami przybysza. Także jedynymi słuchającymi jestem ja i stojący obok mnie doradca, trzymający w ręku kawałek dziwnego materiału. Kiwam na niego, a on się zbliża. Cicho dyktuje mu treść pytania, a ten przerywa relacjonującemu w pół słowa, pytając:
- Kiedy to się zdarzyło?
Zmieszany żołnierz patrzy pytająco to na mnie to na doradcę. Najwyraźniej jeszcze nigdy nie zdawał mi relacji i nie wiedział, że niemal nigdy nie zwracam się do podwładnych wprost. Z początku chodziło o to by moja uboga znajomość ich języka nie podważała mojego autorytetu. I choć okazał się zadziwiająco wdzięczny do nauki i jestem w stanie się w nim dość płynnie porozumiewać, czasem tylko musząc wspierać się ApliM-em, zdecydowałem się zachować ten sposób komunikacji. Podkreśla on, że zwykli podwładni nie są godni bezpośredniej rozmowy ze mną, wzmacniając w nich poczucie, że jestem kimś niezwykłym, ponad nich, a mój odmienny wygląd z tym współgra. Liczyłem, że zwiększy to mój autorytet i z moich obserwacji wynika, że tak dzieje się w istocie.
Żołnierz wciąż się waha, więc gestem nakazuję mu mówić. Przełyka ślinę i odpowiada:
- Jakieś 2,5 dnia temu.
Za pośrednictwem doradcy dopytuję: „Czy dostrzegliście kogoś?”
- Nie. Nagle usłyszeliśmy huk. Dobiegał od strony lasu. Wokół walały się pozrywane z drzewa gałęzie. Sprawdziliśmy korony i wtedy odkryliśmy materiał. Nigdy takiego nie widzieliśmy, nawet w ruinach. Nic więcej, żadnych śladów. Najmniejszych. Było dla nas jasne – straszne piękno powróciło. Dowódca kazał mi biec do ciebie bez wytchnienia, Wojciechu Gromowładny, władco zjednoczonych Hurgionów, Wizyrgonów, Kargonów i Brydonów. Co uczyniłem, snu nie zaznałem, posiłki idąc spożywałem dopóki przed tobą nie stanąłem. Straszne piękno jest potężne, zatruwa serca, a dostrzeżesz je dopiero gdy cię dosięgnie, ale wiemy, że ty jesteś potężniejszy i pogromisz je. Że ty…
„Wystarczy” – przerywa mu doradca, za moim poleceniem – „Odpocznij teraz lecz bądź gotów do drogi w każdej chwili. Nie wolno ci nikomu powiedzieć z czym tutaj przybyłeś ani co widziałeś.”
Żołnierz oddaje mi pokłon i odchodzi. Daję znak doradcy i wchodzimy do budynku za naszymi plecami. Jest największy w całym obozie i niegdyś stanowił miejsce obrad starszyzny. Która nie wykazała się odpowiednią mądrością i postanowiła odmówić dobrowolnego oddania się mojej władzy, co kosztowało ją jak i większość ich prostej społeczności, życie. Niestety wiele miejscowych plemion nie doceniło potęgi mojej i fundacyjnego robota, który stał teraz obok mojego biurka, które cudem ocalało zamknięte wewnątrz hermetycznego skarbca wraz ze starymi zapiskami, które z pomocą starszych tych rozsądniejszych plemion, które mi się podporządkowywały teraz tłumaczyłem. Na blacie leżała właśnie jedna z przetłumaczonych już kartek, której lekturę przerwało mi przybycie żołnierza.
Siadam na swoim miejscu i z jednej z szuflad biurka wyciągam mapę Nowej Ziemi jak nazwałem swoje młode państewko. Nie jest ono duże i obejmuje jedynie okoliczne niziny, ale nim ruszę dalej chcę zapewnić stabilność gdyż konflikty między wchodzącymi w jego skład plemionami są wciąż żywe. A mój robot, choć niewątpliwe potężny, nie jest w stanie zapewnić sam w sobie trwalej kontroli na dużym obszarze.
Odganiam te myśli, koncentrując się na konkretach. Odnajduje miejsce, z którego przybył żołnierz i zaznaczam je. To wieś Kanti, wchodząca w skład terenów, które powierzyłem plemieniu Kargonów wcześniej eliminując wrogich im Rosojów. Leży ona jakieś 70 km od mojego obozowiska. Posłaniec szedł więc dość długo, choć w czasie akceptowalny zważywszy na to, że do większości miejsc nie docierały żadne drogi, pomimo moich wysiłków w tym zakresie. A jest to istotne bo sprawna komunikacja to podstawa każdej armii.
Podnoszę wzrok i pytam doradcę:
- A ty co myślisz? To było straszne piękno?
Doradca namyśla się i odpowiada:
- Często ludzie oskarżają straszne piękno o rzeczy, których nie rozumieją. Ale nie wiem kto mógłby podrzucić ten materiał – mówiąc to położył go na moim biurku – Choć nauczyłeś nas wytwarzać różne tkaniny, żaden wytwórca nie stworzy czegoś takiego. Nigdy też nie odnalazłem niczego podobnego, a wielokroć zwiedziłem każde z 5 wielkich miast. Być może to jakieś plemię z daleka obawiające się ciebie. Ale wiem zbyt mało by móc powiedzieć coś więcej. Zresztą moja wiedza jest niczym przy twej mądrości.
Zerkam na materiał i doskonale go rozpoznaję. To fragment spadochronu, parę razy miałem okazję z niego korzystać i nigdy nie zapomnę jak wygląda. Był jedynym co odróżniało mnie od mokrej plamy u stóp opętanego wzgórza pod moimi stopami.
Skoro takie rzeczy tu nie występują, a do tego biorąc pod uwagę dziwne okoliczności odnalezienia materiału, czyżby to znaczyło, że Fundacja zdecydowała się powrócić? Osądzić mnie? Ale czy wtedy nie powinien zostać odnaleziony też portal? Doskonale pamiętam jak odkryłem, że stary zniknął z dnia nadzień. Poczułem ulgę, gdyż stanowiło to ostateczne odcięcie się od przeszłości. Czyżby teraz miała się na mnie zemścić?
Wszystko na to wskazuje. Chyba, że mam brać na poważnie straszne piękno. Nadal nie jest dla mnie jasne czym dokładnie jest dla tych małpoludów. Obecnie to coś na kształt wyznania. Demona, którego o wszystko się obwinia. Ale skąd się wzięło? Może było czymś co zniszczyło ich cywilizację? Partią polityczną, nazwą broni albo znienawidzoną postacią z serialu? Jednak odnajdywane dokumenty wskazują, że pojęcie to było znane jeszcze gdy jako tako prosperowali. Przesuwam mapę i patrzę na przetłumaczony dokument. Przypomina on raport jakiejś agendy, być może państwowej, opisujący wzrastające niepokoje społeczne w związku z kurczeniem się zasobów i rozpowszechnianie się figurek reprezentujących straszne piękno, na których istoty się wyżywały. Autorzy raportu podkreślali, że choć póki co pozwala to rozładować sytuację to niejaki Rosoj, który zapoczątkował dystrybuuje figurek nie budził zaufania i w przyszłości może próbować wzbudzić ekstremistyczne zachowania. Cóż, jakikolwiek by nie było z pewnością małpoludy strasznego piękna się obawiają po dziś dzień.
Ja zaś powinienem obawiać się prawdziwych zagrożeń. Dlatego mówię doradcy:
- Muszę wiedzieć dokładnie jak wygląda sytuacja. Sporządź oficjalny rozkaz na piśmie i wyślij 3 najszybszych zwiadowców. Niech żołnierz, których przyniósł wieści ich poprowadzi. Kiedy dotrą na miejsce niech stacjonujący tam oddział zapewni im bezpieczeństwo. Podkreśl, że jeśli choć jeden zwiadowca nie wyruszy bezpiecznie w drogę powrotną z wieściami to czeka ich najsurowsza możliwa kara – naznaczenie.
Naznaczenie to wypalenie znaków na ciele karanego, które są informacją dla wszystkich, że jest tchórzem i sprzymierzeńcem zła, czyli strasznego piękna. Od chwili naznaczenia staje się martwy dla rodziny i jedyne czego może oczekiwać od innych to pogarda. Nigdzie nie zazna miejsca. Jest to kara naprawdę skuteczna, w przeciwieństwie od tortur czy groźby śmierci, które dla małpoludów są zwykle obojętne, choć w niektórych przypadkach stanowią wręcz powód do dumy.
Doradca zapisuje moje słowa. Zależy mi na jak najszybszych wieściach dlatego dodaję:
- Niech każdy, włącznie z posłańcem, otrzyma konia. Niech zabiorą też ze zbrojowni najlepszą broń.
Najlepsza broń oznacza w panujących warunkach tą wykonaną ze starych prętów, karoserii i innych przydatnych odłamków metalu. Szczęśliwe póki co tego surowca nie brakowało gdyż do mojego przybycia małpoludy nie były zdolne do jego poprawnej obróbki. Sam też nie byłem w tym ekspertem, ale pomocne okazały się zasoby zgromadzone na ApliM-ie.
Nakazuję doradcy przekazać rozkaz. Ten skłania się i wychodzi.
Jestem naprawdę zmartwiony. Po wielu wysiłkach mam w końcu zalążki sprawnie funkcjonującego państwa plemiennego, ale jeśli będę musiał mierzyć się z Fundacją wszystko może się spieprzyć. Odpalam łącze ApliMa z robotem. Testuję systemy. Muszę mieć pewność, że wszystko działa.
Stan amunicji znacznie zmalał odkąd tu przybyłem, ale powinno wystarczyć by nadal trzymać w ryzach radę złożoną z przedstawicieli oddanych mi plemion. Lub zgotować piekło każdemu innemu kto zechce odebrać mi władzę. Bez znaczenia czy będą to lokalne plemiona, ścigająca mnie przeszłość czy legendarne demony. Zwyciężę.
W sumie fajne miejsce. Słońce grzeje, nie wiadomo co ćwierka w sąsiadujących koronach drzew, a ja wyleguję się na ciepłych gałęziach ładując baterie kombinezonu. Na dole, może jakieś 50 metrów dalej zostało tylko kilku lokalnych. Pozostali rozeszli się na różne strony, prawdopodobnie dalej szukając czegoś dziwnego. Nawet nie muszę zbytnio zmieniać kątu, idealny punkt obserwacyjny.
Choć wolę przejść do czegoś bardziej interesującego, głupotą byłoby działanie bez informacji. Kombinezon automatycznie śledził, gdzie udały się większe grupy, lecz największa część „operacji” (o ile można było tak nazwać przeszukiwanie kijem krzaków) nadal nie ruszała się z polany. Jestem przekonany, że prędzej czy później będą musieli zaprowadzić mnie do jakiegoś lidera.
Minęło sporo czasu, zapadł wieczór. Zmarnowałem cały dzień i powoli zaczynam się niecierpliwić.
Alarm zbliżeniowy subtelnie poinformował trzech kontaktach, kiedy horyzont był już relatywnie ciemny, a ogniwa załadowane do pełna. Cicho schodzę do poziomu gruntu próbując wyłapać coś jakimkolwiek zmysłem. Rytmiczne drżenie gruntu szczególnie przyciągnęło moją uwagę. Czyżby…
Na polanę, od której dzieliła mnie mniej, niż połowa dystansu wjechały konie. Konie! Choć moje oczekiwania i tak drastycznie zostały zwiększone od czasu najwyraźniej bardzo pobieżnej odprawy, o korzystanie z koni nadal bym ich nie posądzał. Konie to potężne zwierzęta, silne, szybkie, ale i ciężkie do okiełznania. Koń musiał oznaczać kogoś ważnego. A tutaj konie były aż cztery.
Jednego z jeźdźców musiałem oznaczyć już wcześniej. I tak nie wyglądał imponująco przy pozostałych. Pozornie podobni, ale ich zachowanie, ich postawa świadczyła, że są kimś więcej.
Mam, relatywnie prosty. Im ktoś jest wyżej, tym wyżej mnie zaprowadzi. Dotrę na szczyt, usunę zagrożenie i rozwiązuję misję. W najlepszym wypadku już teraz sprzątnąłbym liderów, ale wolałem nie nastawiać się na bardziej optymistyczny wariant.
Upewniam się, że kamuflaż wyglądem odbiega od ludzkiej postaci do granic możliwości i skupiam się na nowo przybyłych. Schodzą z koni i na własną rękę przystępują do rekonesansu ignorując coś, co wykrzykuje powracający. To chyba istotne, głos mu się rwie, ale muszę skoncentrować się na realnym zagrożeniu.
Jeźdźcy są efektywniejsi w przeszukiwaniu krzaków, to zupełnie inna liga. Łowcy. Czuję zimną kroplę spływającą po karku i nagle żałuję wcześniejszego pociągu do akcji. Na wszelki wypadek umieszczam pod ręką uchwyt noża.
Szybko porzucili ślady po przeciwnej stronie polany i teraz powoli, acz nieubłaganie przemieszczali się w moją stronę. Wolałem nie domyślać się, czy szli w stronę drzewa, czy mojej faktycznej pozycji. Zbroja jest twarda, może jeżeli na nią staną, wezmą ją za konar, kamień, czy jakiś betonowy odłamek.
Cholera, a może lepiej będzie nie dawać im szansy. Gwałtownie uspokajam się, kiedy pancerz zaczyna regulować mój poziom kortyzolu i dopaminy. Potem zalewa mnie ciepła adrenalina i czas zwalnia.
Wyskakuję jak ściśnięta sprężyna od razu wbijając zaciśniętą pięść w gębę stojącego mniej, niż pół metra ode mnie łowcy. Powalam go masą pancerza, druga ręka wprawnym ruchem wpojonym przez lata treningu zaciska się na jego gardle. Cicha szamotanina trwa tylko kilka sekund, nim zwiadowca traci przytomność. Dla pewności rozcinam struny głosowe i tętnice. Na HUD-ie znów miga zbliżeniówka. Kurwa, musieli zauważyć. Szybko podnoszę się z stygnącego już trupa przygotowując nożyk rtęciowy. Licząc na wspomaganie celowania rzucam go w kierunku kolejnego, wycofującego się już jeźdźca. Trafia pod żebrami. Kurwa, celowałem wyżej. Błyskawicznie doskakuję z nadstawionym głównym ostrzem, Siła uderzenia przebija jego klatkę piersiową z nieprzyjemnym, mokrym odgłosem. Wyszarpuję oba noże ze zwłok, by zobaczyć jak ostatni jeździec w panice wskakuje na wierzchowca.
Uznałem pierwszą fazę planu za sukces. Czerwony symbol konika szybko przemieszczał się na minimapie. Teraz dobrym pomysłem było już tylko szybkie opuszczenie okolicy. Co nie powinno być trudne, sądząc z zbiorowych jęków miejscowi chyba mieli już coś na głowie.
Primo Victoria - Myślę z dumą, przeskakując między rozłożystymi drzewami. Choć tutejsi sprawiali niekomfortowe wrażenie, najwyraźniej byli słabsi, niż podejrzewałem. Nie byli już „straszni”, co najwyżej „dziwni”. Misja też zaczynała wyglądać lepiej, niż na początku. Cóż, gorsze na pewno miało dopiero nadejść.
Według pancerza trzymam od oznaczonego wierzchowca dystans niewiele większy, niż pół kilometra. Bestia jest szybka, a ja zmęczony. Nawet jeżeli zbroja była tylko kopią, sprawdzała się świetnie. Bez niej musiałbym odpuścić jakieś półtorej godziny temu.
W końcu czerwony punkcik się zatrzymuje. Zwalniam, biorę kilka oddechów. Jeżeli będę mieć do czynienia z jakimś przyczółkiem wroga, dobrze byłoby mieć choć trochę sił. Kamuflaż nieco się pozrywał podczas pościgu, ale uznałem że nadal będzie w stanie pełnić swą funkcję.
Rezygnuję z rozbijania kolego „obozu” na drzewie, kiedy tych zaczęło robić się coraz mniej i mniej. W końcu czołgam się już tylko przez wysokie trawy pokryte rosą. Czyżby zaczynało świtać?
W końcu dotarłem do końca łąki. Zgodnie z przewidywaniami, widzę coś na kształt wioski. W stanie wołającym o pomstę do niebios, ale ewidentnie jest to wioska. I bez rzeczywistości rozszerzonej hełmu poznałbym konia, teraz uwiązanego przy jednym z budynków.
O ile właściciel po prostu nie zmienił wierzchowca, nadal musiał gdzieś tu być.
Słaniający się na nogach zwiadowca milknie i nerwowo spogląda na mnie siedzącego za biurkiem. Nakazuję mu udać się na spoczynek i zwracam się do doradcy:
- Wysłaliśmy czterech naszych. Dwóch zwiadowców nie żyje. Wrócił tylko jeden i rozedrgany opowiada, że zaatakował ich demon. Że dosłownie wyłonił się z kupy gałęzi i ukatrupił jego towarzysza z łatwością. Tego samego, który wcześniej zasłynął wdarciem się w środek wrogiego plemienia i zamordowaniem przewodniczącego ich rady. I mam dać temu wiarę?
- Faktycznie brzmi to dziwnie. Ale wiesz, że każdy z nich potrafił zabijać bez mrugnięcia okiem. Nieraz znosili agonalny ból, a śmierć to ostanie czego się lękają. Do tego przyrzekli Ci wierność do końca i że nic na tym świecie ich od tego nie odwiedzie. Wielokroć tego dowiedli. I wierzę, że ten co tu powrócił wolałby zginać z pozostałymi lecz jego wierność przezwyciężyła nawet tak podstawową wartość jak walka wraz z towarzyszami do końca. To najlepszy dowód na prawdziwość jego słów.
- I wierzysz w nie nawet gdy widocznie przerażony zrzuca wszystko na mityczne straszne piękno?
- Tak.
Patrzę uważnie na doradcę. Na jego starczą, małpią twarz. Wpatruje się w jego samotne, ocalałe oko. Pomimo sędziwego wieku, licznych blizn na ciele i ewidentnie źle zrośniętej dolnej kończyny stoi pewnie, potwierdzając swoje słowa postawą ciała. Wiem, że wierzy w to co mówi. Ja zaś wierzę w jego mądrość. To ona pozwoliła mu przeżyć tak długo w tym bezwzględnym społeczeństwie. To ona pozwoliła mu zgłębiać pozostałości upadłej cywilizacji. To w końcu ona pozwoliła mu się najszybciej zorientować po czyjej stronie warto stać i zaoferować mi pomoc. Ale nawet najmądrzejsze istoty pozostają pod wpływem swojej tradycji, wychowania, wierzeń.
Czymkolwiek było straszne piękno, prawdopodobnie istniało. Dokumenty, które udało mi się odczytać podczas oczekiwania na powrót zwiadowców sugerowały, że mogło stanowić nawet poważne zagrożenie. Dawna cywilizacja ewidentnie gromadziła broń na wypadek konfrontacji z nim. Udało mi się nawet znaleźć jeden z magazynów. Pociski tam znalezione nie nadają się do Fundacyjnego robota, ale to zawsze materiały wybuchowe. Ich niewielka ilość została zgromadzona w obozowisku.
Co ciekawe przewidywali też program testów na wypadek podatności na wrogie wpływy. Nie jestem jednak pewien czy chodziło o zwykłą propagandę czy też tajemnicze zagrożenie mogło oddziaływać na psychikę w sposób anomalny. Jedno wiem jednak na pewno. To miało miejsce tysiące lat temu. Jeśli straszne piękno istniało zniknęło już dawno bez śladu. O ile oczywiście te wszystkie działania nie były efektem jakiegoś fanatyzmu religijnego czy zbiorczej psychozy. W końcu kto wie co mogło odwalić takim małpoludom.
Tak czy owak – straszne piękno nie mogło ich zaatakować. Ale na pewno nie byli to też mieszkańcy tych ziem. Opisy ubioru tajemniczego agresora jak i używanej przez niego technologii przedstawione przez zwiadowcę wskazują na to, że Fundacja postanowiła upomnieć się o swoje. Co prawda nadal nie wiem w jaki sposób dostała się tu niezauważenie i wiele szczegółów w wyglądzie pancerza się nie zgadzało, ale to drugie trzeba jednak złożyć na bark braku odpowiedniej wiedzy u zwiadowcy. W końcu jazda konno i prosta broń biała były już wielką sprawą dla tutejszych istot. A fundacyjnego robota do dziś uważają za magiczną istotę podległą mej woli. Nic dziwnego, że zwiadowca nie potrafił poprawnie oddać wszystkiego. Zwyczajnie brak mu było odpowiednich pojęć.
Wolałbym jednak żeby naprawdę były to demony, ale z faktami nie ma co się kłócić. Trzeba reagować i to szybko. Zwracam się do doradcy:
- I ja mu wierzę. Naprawdę natrafili na coś nie z tego świata.
- A cóż to było?
- Nie straszne piękno, wierz mi. Coś prawdziwie gorszego.
Zastanawiam się i dodaję:
- Ale przywódcom Hurgionów, Wizyrgonów, Kargonów i Brydonów przekażesz w pismach, że było. W związku z tym mają tu przysłać dodatkowe oddziały. Hurgionowie i Brydonowie po jednym, a Kargonowie i Wizyrgonowie pod dwa. Ich reprezentanci maja tu przybyć w ciągu tygodnia, w celu omówienia sprawy.
- A co z ludźmi? Prędzej czy później pojawią się plotki.
- Sami je rozpuścimy, ale podkreślimy, że ja jestem potężniejszy. Że straszne piękno się mnie lęka dlatego tchórzliwie zabija w ukryciu i tylko jednostki oddalone od większych grup. I że dzięki mnie w końcu będą mogli wywrzeć sprawiedliwą zemstę na strasznym pięknie za wszystkie krzywdy, które to wyrządzało im od dawien dawna.
- Dobra decyzja – doradca skłania się – Wybacz mi bezpośredniość, ale czy zechcesz wytłumaczyć mi z czym się mierzymy?
Zastanawiam się. Karytgan zawsze był doradcą dobrym i wiernym. I choć był małpoludem, nawet go polubiłem. Nie miało to jednak teraz znaczenia. Ze względu na pełnioną funkcję znał większość moich spraw na wylot. Prawdopodobnie i tak by dociekł do prawdy, więc lepiej by przyjął wersję otrzymaną ode mnie. Dlatego mówię:
- Jesteś moim wiernym doradcą i nigdy mnie nie zawiodłeś. Zasługujesz by wiedzieć z czym mamy do czynienia. Jak powszechnie wiadomo sam nie jestem z tego świata. Ale nie przybyłem z próżni. Byli tam też inni. Przyjaciele i wrogowie. I to właśnie ci drudzy teraz przybyli.
- Jak bardzo są groźni? Jaką potęga dysponują?
- Dużą i dla was niezrozumiałą. Ale nie dla mnie. Inie ukrywam – mogą być trudnym przeciwnikiem. Dlatego potrzebne jest mi silne wsparcie militarne. Ale choć nie możemy ich ignorować to nie musimy się też bać. Wiem jak sobie z nimi radzić, znam ich. Oni zaś nie znają chociażby tego miejsca. Nie znają was. Odeprzemy ich, to pewne.
Przesyłam przez ApliM-a polecenie do robota, a ten podjeżdża za moje plecy. Dla lepszego efektu parę razy obraca działko. Kontynuuję:
- Powierzam ci to w tajemnicy. Nie rozpowiadaj tego. Nie chcemy mącić żołnierzom w głowach w momencie mobilizacji.
- Oczywiście. Dziękuję, że obdarzyłeś mnie taką niezwykłą wiedzą. Nie zawiodę twego zaufania.
Doradca opuszcza pomieszczenie i wychodzi na zewnątrz. Ja zaś myślę intensywnie. Oczywiście wcale nie jestem pewien sukcesu. Na dobrą sprawę tak naprawdę nie wiem czym kieruje się Fundacja. Ewidentnie unikają otwartego starcia. Pytanie brzmi czemu ma to służyć? Czyżby mnie szukali? Chcieli dorwać niczego niepodejrzewającego? W takim razie czemu puścili jednego zwiadowcę żywego? Miałby aż takie szczęście by umknąć bezwzględnej machinie Fundacji? Cholera! Albo miał ich po prostu do mnie doprowadzić? Ale skąd by wiedzieli, że małpoludy są pod moja komendą? Obserwowali mnie? W takim razie po co to śledzenie? Nie zadziałaliby od razu? Nie wiedzieli by gdzie mam siedzibę?
Niewiadomych jest naprawdę dużo. Nie potrafię przejrzeć intencji Fundacji i to mnie wkurwia. Pierdoleni mogą mnie zestrzelić w każdej chwili! Biorę głęboki wdech i uspokajam się. Ustawiam robota w pozycji, z której obejmuje zasięgiem całe pomieszczenie i przestawiam w tryb czuwania tak by omiatał pokój wszystkimi czujnikami – wizualnymi, cieplnymi, ruchu i co tam jeszcze w niego władowali. Sam zaś siadam do biurka i sięgam po tłumaczenia starych dokumentów mówiących o strasznym pięknie. Jeśli mam sprzedać małpoludom bajeczkę o nim muszę się do tego choć trochę przygotować.
Mija czwarty dzień. Pada. Jest zimno. Nie lubię zimna.
Warunki pogodowe doskwierają mi tym bardziej, że nie mam już wygodnych drzew w okolicy, a na ryzyko odpoczywania w trawie pozwolić sobie nie mogę, od kiedy do wioski ściąga coraz to więcej i więcej lokalnych. Raz prawie wlazł na mnie jakiś patrol i jakoś nagle postanowiłem bardziej uważać.
Co nie jest takie proste, jako iż topografia miejsca jest co najmniej upośledzona, przynajmniej wobec znanych mi standardów. Mniejsze i większe punkty orientacyjne to pokraczna mieszanka starych ruin i płacht z garbowanej skóry pełniących jednocześnie funkcję sklepienia i ściany. W środku nie znajdowało się zbyt wiele, prócz jakichś prozaicznych, nieistotnych urządzeń. Fakt, że przewidziane zostały dla większych grup uznałem za co najmniej niepokojący.
Wilgoć ostatnich dni sprzyjała powstawaniu głębokiego na kilkanaście centymetrów wszechobecnego błota. Mile komponowało się ono z kamuflażem, ale na czyszczenie fotoogniw traciłem masę czasu, którego i tak nie miałem. Z dnia na dzień liczba jednostek „bojowych” na miejscu wzrosła niemal dwukrotnie. Oznaczało to, że łowca dał radę wrócić i opowiedzieć o naszym spotkaniu.
Pocieszająca była świadomość, że musiał powiedzieć komuś, kto jest tutaj. I że mam do czynienia z kimś, kto mógł zarządzić taką mobilizację.
Kolejny miejscowy w końcu traci przytomność, co najwyraźniej jest tutaj naturalnym symptomem zakończonej rozmowy. Ostrożnie opuszczam go twarzą do brudnej kałuży w międzyczasie czytając sporządzone przez pancerz tłumaczenie. Standardowe wokalizacje bólowe, pustosłowie, posądzanie o „Straszne Piękno”, czymkolwiek nie jest. Te trzy motywy powtarzają się za niemal każdym razem, nie potrafię wyciągnąć z nich nic więcej. Nie przeszedłem jakiegoś rozszerzonego szkolenia w sprawie przesłuchań rozszerzonych, ale znałem prostą metodę, wedle której ciężko utrzymać jakikolwiek sekret za zębami z dwoma, czy trzema złamanymi palcami. Determinacja, z jaką wytrzymywali ból nawet mi imponuje. Determinacja. W wypadku zwierząt nie można przecież mówić o lojalności.
Z kałuży w końcu przestają wydobywać się brudne bąble. Zakrywam przy ruinach błotem choć część ciała. Nie, to nie ma sensu. Brakuje mi czasu, brakuje mi środków. Wywołuję trójwymiarowy skan okolicy, by wlepić w niego zmęczony wzrok. Musiała istnieć jakaś prostsza metoda.
Wyłączam sugestie dotyczące efektywnej taktyki sugerowanej przez zbroję. Po części, by odpocząć od nieustającego natłoku powiadomień, ale i by spróbować z innej strony. Staram się nie myśleć jak komandos, nie myśleć jak wojskowy, nie myśleć jak… człowiek. Połamana sieć przejść między namiotami nie łączyła się w żadna logiczną całość, nigdzie nie pokazywała się ukryta ścieżka. Nie mogę się skupić, wzrok instynktownie ucieka do najwyższego budynku nieco na ukos od swoistego centrum i uderzam się w przysłonę hełmu.
To było za proste. Przeceniłem przeciwnika. Niepotrzebnie uznałem, że ktoś mający teraz w rękach najwyraźniej sporą władzę będzie chciał działać z ukrycia. Wręcz przeciwnie, teraz wydaje mi się że poprzez tą głupią decyzję wręcz szuka rozgłosu wśród tubylców.
Taka pycha… Kimkolwiek nie jest, nie posądzałbym go o coś tak… prymitywnego.
Strzelam kostkami palców, szykując nowy plan. Infiltracja tej budowli będzie jednak, mimo wszystko, stanowić drobne wyzwanie. A naprawdę nie chciałbym nic tam nie znaleźć. Zacznę w najprostszy możliwy sposób. HUD nanosi dla mnie lokalizacje najdogodniejszych punktów obserwacyjnych. Kapitan uczył nas, że z każdej twierdzy trzeba kiedyś wyjść.
Jestem cierpliwy. Poczekam.
Minął piąty dzień, a ja uspokajam się po aktywacji automatycznej regulacji poziomu dopaminy. Wizjer z sześćdziesięciokrotnym powiększeniem skanował najbardziej prawdopodobny cel mojej misji. Słowem, trafiłem w dziesiątkę.
Nie ma mowy o pomyłce. Lokalny szef szefów ewidentnie nie pochodzi stąd. Owszem, jest nieco podobny do tubylców, ale z każdej strony wygląda jak ich poprawiona wersja. Niepokojąca lokalna anomalia, czy może ktoś z zewnątrz? Czy to w ogóle możliwe, by był to ktoś z zewnątrz? Spoza planety, jak ja?
W każdym razie, jest w nim coś więcej. Nie dostrzegam tego na pierwszy rzut oka, ale ogólna postawa, sposób w jaki się porusza… Prawdopodobnie mam do czynienia z wojskowym. To automatycznie klasyfikuje misję jako szerszą operację antyterrorystyczną. Wysyłam swój pierwszy raport od wylądowania. Jeżeli nie zdarzy się coś naprawdę nieprzewidzianego, otrzymam odpowiedź w ciągu trzech godzin.
Nie muszę czekać. Protokół jest w tych sprawach niezbyt klarowny, ale, między Bogami a prawdą, wszyscy wiedzą co oznacza „natychmiastowa i bezwarunkowa całkowita pacyfikacja zagrożenia”.
Już niedługo będę wracał do domu.
Nie mogę jednak jeszcze się rozluźnić. Konstrukcji, jak kilku wokół, chroni byle jak poskładane z metalowych odłamków ogrodzenie. Trudność polega nie na jego pokonaniu, lecz na zrobieniu tego cicho i bez szczególnej rearanżacji. Przechodzę ostrożne, podtrzymując co mniej stabilne kawałki konstrukcji.
Wymijając paru strażników wspinam się po gzymsie niemalże na poziom spotkanych wcześniej drzew. Jeżeli się nie mylę, wyrwana framuga powinna wychodzić na część centralną…
[UWAGA: WYKRYTO ZAGROŻENIE]
?Analiza
»» Ciężki zautomatyzowany system obronny [BŁĄD ODCZYTANIA DESYGNATU]
»» Zestaw czujników pełnozakresowych o 360° polu widzenia
»» Zdublowane działa 20mm/5000RPM
»» Wyrzutnia rakiet HEAT z naprowadzaniem manualnym
[UWAGA: Zapasy amunicji na wyczerpaniu. Pozostała efektywność bojowa oscyluje w granicach 9 minut nieprzerwanego ognia.]
? Stopień zagrożenia
»» Efektywność przeciwko [wrogim jednostkom lokalnym]: Ekstremalna
»» Efektywność przeciwko jednostce kryptonim SKOK: Bardzo duża*
»» *Przy obecnych ustawieniach
»» Efektywność przeciwko jednostce kryptonim SKOK na ustawieniach rekomendowanych: Umiarkowana.
? Zalecenia
»» Unikanie konfrontacji
»» Konfrontacja w pełnym trybie bojowym
Łoo. Absolutnie ostatnia rzecz, jakiej się spodziewałem. Prawie trzy metry eleganckiego, białego metalu na gąsienicach. Fakt, klimat nie obszedł się z obudową zbyt łaskawie, jednak w środku z pewnością czekało na mnie kilka paskudnych niespodzianek.
Pomijam już fakt, że ta maszyna musi nie istnieć w żadnej bazie danych, do jakiej zbroja ma dostęp. Na wszelki wypadek uznałem, że pancerz, jako wyłącznie substytut, nie może odczytać najistotniejszych informacji wojskowych.
Nieco dziwi mnie obecność także dodatkowego ochroniarza. Nie, przecież zdecydowanie jest na to za stary. Jego ruchy są skromne, ale zarazem eleganckie, jest w nim coś więcej. Osobisty pomocnik?
Rozważanie znów przerywa ostrzeżenie alarmu zbliżeniowego. Ledwo nadążam ukryć się za framugą, gdy do pomieszczenia wkracza spora grupa. Ubrani lepiej, choć nadal z naciskiem na niedoskonałość. Niektórzy idą w towarzystwie silniejszych i większych, acz w gorszym stanie. I tutaj również widać, że są kimś lepszym, niż reszta. Choć nie w stopniu nawet porównywalnym z tym, którego obserwowałem. Tym, który teraz siedział przed maszyną bojową w pozycji sugerującej pełną kontrolę nad sytuacją. W towarzystwie nie odstępującego go na krok sędziwego doradcy.
Niestety, nie mogłem wprosić się na posiedzenie. W takim tłumie nawet proste zabójstwo mogło zrobić się co najmniej niekomfortowe.
Powoli schodzę na dół. Patrole pewnie się zaostrzą, a ja jeszcze będę miał swoją szansę.
Póki co spróbuję przeczekać deszcz w jakimś spokojniejszym miejscu.
Obserwuję jak reprezentanci plemion rytualnie oznajmiają swoje przybycie, oddając mi przy tym cześć. Następnie wraz ze swymi świtami zajmują miejsca. Posłowie siadają na uprzednio ustawionych siedziskach, naprzeciw mojego biurka, świta zaś stoi za ich plecami. Jest liczna do tego stopnia, że całkowicie przesłania padające z zewnątrz światło. Doradca nakazuje strażnikom zająć pozycję i zamknąć drzwi. Kiedy to następuje pomieszczenie pogrąża się w półmroku, rozświetlane jedynie prostymi lampami porozwieszanymi wokoło.
W milczeniu przyglądam się posłom. Ich twarze nie wyrażają żadnych emocji, ale z pewnością próbują dojść czemu mają służyć moje działania i na ile mają związek z zasłyszanymi po drodze historiami. Zadbałem o to by wysłuchali ich naprawdę sporo.
Dostrzegam, że notorycznie kierują spojrzenia na fundacyjnego robota za moimi plecami. Być może widzieli kiedyś co robił z moimi wrogami i chcą wykorzystać okazje by przyjrzeć się tej potędze z bliska. A może próbują dostrzec w nim jakieś słabości, podejrzewając, że to może być prawdziwa przyczyna tak wielkiej mobilizacji. Przez ApliM-a nakazuję robotowi wykonać kilka ruchów by pokazać im, że nie tym torem powinny biec ich myśli. Nie są w stanie ukryć drżenia kiedy maszyna wykonuje polecenie.
Celowo przeciągam milczenie. Gdyby nie przytłumiony odgłos intensywnych opadów na zewnątrz w pomieszczeniu panowałaby absolutna cisza. Reprezentanci pozostają niewzruszeni, ale niektórzy członkowie ich świty zaczynają się nerwowo wiercić. W końcu gestem nakazuję stojącemu obok biurka doradcy by zaczynał. Robi krok do przodu i pewnym głosem mówi:
- Szacowni przedstawiciele Hurgionów, Wizyrgonów, Kargonów i Brydonów – podczas wymieniania poszczególnych plemion, skłania się odpowiednim posłom - Potężny nasz władca, Wojciech Gromowładny, rad jest, że ochoczo wykonaliście jego polecenia przesyłając oddziały i stawiając się na jego wezwanie. Zdaje sobie sprawę, że mogą was teraz nękać liczne wątpliwości albowiem są to działania nie tylko nagłe, ale i na znaczna skalę. Wiecie jednak, że za każdym posunięciem naszego władcy kryje się niezmierzona mądrość i głęboki zamysł. Z pewnością dobiegły już was liczne plotki. Z rozkazu Wojciecha Gromowładnego muszę je potwierdzić. Straszne piękno powróciło.
Na dźwięk tych słów posłowie wymienili nerwowe spojrzenia, a części świty wyrwały się nawet odgłosy przerażenia. Z pewnością uważali, że docierające do nich opowieści to pokłosie działań jakiś wrogich plemion. Pewnie nawet nie rozważali opcji, że naprawdę mogło to być straszne piękno.
Doradca czeka aż szmery ucichną po czym kontynuuje:
- Tak, straszne piękno. To samo, które gnębiło naszych przodków. Póki co nie zaatakowało otwarcie gdyż obawia się władcy naszego. Nie możemy się jednak łudzić, w końcu uderzy. Są to siły najczarniejsze, bezwzględne i paskudne. Dlatego też gromadzimy ludzi by dać im opór. Wieści te są szokujące i z pewnością macie wiele pytań, szacowni posłowie. W swej łaskawości władca nasz, zgadza się ich teraz wysłuchać i odpowiedzieć za moim pośrednictwem.
Posłowie milczą. Jak widać nie są wstanie łatwo przezwyciężyć fundamentalnego lęku przed strasznym pięknem. Pierwszy przełamuje się reprezentant Kargonów, pytając:
- Wielki i nieomylny Wojciechu Gromowładny. Twa mądrość dyskusji żadnej nie podlega, a słowo twe zawsze pełne jest prawdy. Proszę jednak byś ulitował się nad mymi ograniczeniami i wyjaśnił skąd wiadomo, że zagraża nam wróg tak srogi i nikczemny? Samo straszne piękno.
Doradca nachyla się do mnie. Tak naprawdę nie muszę mu niczego dyktować bo sam doskonale wie co mówić, zwłaszcza, że już dawno omówiliśmy strategię na to spotkanie. Chodzi jednak o wywarcie odpowiedniego wrażenia by było jasne, że słowa doradcy są moimi słowami. Po upływie odpowiedniego czasu zwraca się do zebranych:
- Akurat ty, pośle plemienia Kargonów powinieneś wiedzieć najlepiej. U ciebie to bowiem po raz pierwszy objawiło się straszne piękno. To właśnie żołnierz z twego plemienia doniósł nam o tym. I to właśnie tam nasi zwiadowcy spotkali swój chwalebny koniec, mierząc się z najgorszym złem. Jeden z nich uszedł jednak by donieść nam co zastał. I to właśnie jego, szacowni posłowie, winniście teraz wysłuchać.
Doradca podchodzi do drzwi, otwiera je i wprowadza stojącego za nimi zwiadowcę. Padnięcie tego pytania było oczywiste od samego początku dlatego zawczasu starannie przygotowaliśmy się do odpowiedzi na nie. Zwiadowca staje przed reprezentantami. Mówi im to samo co wcześniej mi. Tym razem jednak nie ma w nim śladu strachu. Mówi pewnie, wręcz płomieniście. Jak sam dodaje na końcu – wola zemsty na strasznym pięknie wypaliła w nim wszelki strach. Takie zakończenie jego relacji było pomysłem doradcy i muszę przyznać, że sprawdziło się doskonale. Świta posłów jest poruszona, a i oni sami wyglądają na dotkniętych choć starają się to ukryć. Zwiadowca spełnił swoje zadanie, więc Kartygan nakazuje mu powrócić do kwatery. Następnie mówi:
- Szanowni posłowie, tak szczera relacja powinna rozwiać wszelkie wątpliwości. Niemniej nasz wspaniały władca niczego przed wami nie chce ukrywać dlatego rozkazał mi zaprezentować wam to – doradca wyciąga fragment spadochronu i po kolei podchodzi do każdego z posłów pozwalając mu go uważnie obejrzeć – Nie ma najmniejszej wątpliwość, że żaden człowiek nie byłby w stanie wykonać tak diabelsko doskonałej tkaniny. Utkana mogła być jeno w najczarniejszej jaskini zła, a jej wytwórcą mogło być jedynie straszne piękno.
Posłowie są poruszeni. A ich świta kompletnie straciła już nad sobą panowanie. Kargonów i Hurgionów do tego stopnia, że ich reprezentanci muszą ich otwarcie upomnieć i przywołać do porządku. Emocje są niewątpliwie duże, ale posłowie najwyraźniej nadal nie są w zupełności przekonani. Reprezentant Wizyrgonów pyta:
- O wspaniały władco, Wojciechu Gromowładny. Racz mnie oświecić bowiem nie jest w stanie pojąć – skoro straszne piękno objawiło się na terenach Kargonów czemu to nie tam gromadzą się siły?
Doradca nachyla się do mnie. Udaję, że przekazuję mu odpowiedź. Prostuje się i mówi:
- Gdybyś patrzył i słuchał uważniej dostrzegłbyś, pośle Wizyrgonów, że straszne piękno, posiliwszy się kilkoma ofiarami u Kargonów, przemieściło się. Niemiej nasz władca słucha i patrzy uważnie. Dlatego wie, że w ostatnim czasie w okolicy, w której przebywamy zginęło wielu dobrych żołnierzy. Zawsze pojedynczo i niespodziewanie, a ich ciała były odnajdywane, niedbale zagrzebane w błocie. Zarazem nikt nie był w stanie stwierdzić kiedy dokładnie zniknęli. Takich rzeczy mogło dokonać tylko straszne piękno. Tak jak to przewidział nasz władca podążyło za swą niedoszłą ofiarą, tym dzielnym zwiadowcą, któregośmy wysłuchali i chcąc dokończyć dzieła przywędrowało tutaj.
Przez świtę przebiegły nerwowe poszeptywania, a doradca kontynuował:
- Nie ma jednak powodów do obaw. Wręcz przeciwnie. To ślepe zacięcie będzie zgubą strasznego piękna. Doprowadziło je ono bowiem wprost pod siedzibę władcy naszego, a ten swą potęgą i z pomocą naszą raz na zawsze zetrze je w proch.
Doradca milknie. Posłowie patrzą po sobie, a następnie odzywa się reprezentant Hurgionów:
- Wojciechu Gromowładny, władco wielki, mądry i o mocy niezmierzonej. Wiesz, że każdy z nas z radością u boku twego stanie w każdej sprawie, a zwłaszcza już tak wielkiej jak obalenie zła gnębiącego nas od pokoleń. Niemniej i na naszych ziemiach jest niespokojnie. Wiele ślepych plemion chce odrzucić twą władzę, a nagły odpływ sił naszych może zachęcić ich do haniebnych czynów. Zarazem tyś nam nakazał by tych co w boju nie legli niewolnikami uczynić i masowo życia nie pozbawiać. Cóż więc teraz zrobić mamy?
Najwyraźniej nawet wizja przybycia demonów z piekła rodem nie jest wystarczająco przerażająca by posłowie nie wyciągnęli politycznych interesów swoich przełożonych, z którymi tu przybyli. A ci od dawna zabiegali bym pozwolił im dokonywać czystek na swoich przeciwnikach, a na co nie mogłem się zgodzić bo w razie ich wybicia zabrakło by rąk do pracy na roli, a to w konsekwencji osłabiło by armię.
Co więcej to jedno pytanie jest z pewnością wstępem do całej litanii próśb i skarg, na którą teraz nie mam czasu. Dlatego gdy doradca zaczyna się nachylać, powstrzymuję go gestem, podnoszę się i mówię:
- Posłowie reprezentujący podległe mi plemiona.
Pilnuje by mój głos był pewny i dźwięczny. Choć recytuje wielokroć powtórzony tekst i tak nie jest łatwo. Nawet najmniejsze potknięcie może zniweczyć całe zamierzone wrażanie dlatego wspomagam się ApliM-em. Póki co sam wstęp zadziałał lepiej niż się spodziewałem. Świta i posłowie wpatrują się we mnie nie próbując nawet zamaskować zaskoczenia. Doskonale wiedzą jak rzadko przemawiam osobiście i muszą czuć, że dzieje się cos podniosłego. Dlatego po udanym rozpoczęciu, pewnie kontynuuję:
- Straszne piękno jest przeciwnikiem najgorszego sortu, a zarazem najgroźniejszego. To ono zniewoliło niegdyś waszą rasę, wykorzystując ją bezlitośnie. Podania głoszą, że wielu poddało im się tchórzliwie i służyło z uśmiechem na ustach. Ale nie wasi przodkowie. Byli w mniejszości. Byli słabsi i gorzej wyposażeni. Ale chcieli być wolni. Mieli determinację i odwagę. Odwagę, dzięki której nie bali się wykorzystać słabości ciemiężcy. Oswobodzili się. Zwyciężyli. Ale wiedzieli, że najeźdźca nie zaprzestanie ich ścigać. Dopilnowali byście zawsze byli gotowi. By nie dać sobie ponownie odebrać wolności. I teraz nadszedł ten czas. Najohydniejsze zło, straszne piękno powróciło. I tym razem nie musicie uciekać. Tym razem to ono się chowa. Bo dostrzegło jak groźni jesteście pod moim przywództwem. Lecz cios musi być zadany waszą ręka. Byście mogli wymierzyć sprawiedliwość w imię waszych przodków. By straszne piękno zapamiętało, że nie jest już w stanie się z wami mierzyć. Jest to cel, który powinien łączyć was wszystkich, niezależnie od politycznych podziałów. Dlatego każdy kto podczas trwania tej świętej walki będzie siał zamęt i niepokój, podlegać będzie wraz z rodziną naznaczeniu. Otwarcie bowiem przyznaje się do działania na korzyść strasznego piękna.
Na twarzach reprezentantów maluje się zadowolenie, a ja kontynuuję:
- Co więcej wyposażę was w nową broń, która pozwoli wam miotać ogniste kule tak jak mój sługa – wskazuję na robota – Oczywiście nie będą one nawet w połowie tak potężne jak jego, ale i tak wspomogą was w tym wiekopomnym starciu. Dlatego idźcie teraz i wybierzcie 30 najlotniejszych z waszych żołnierzy, a zostaną nauczeni jak posługiwać się tą cudowna bronią. A potem ruszycie i wymierzycie strasznemu pięknu należną mu karę!
Podniecona świta zaczyna tupać, a reprezentanci jej nie uciszają. Zresztą sami wyglądają na mocno poruszonych. Być może w skutek uzyskania środka do tępienia wrogów i nowej broni, a może naprawdę zapalili się do walki z odwiecznym wrogiem. A może i jedno i drugie.
Tak czy owak wraz ze świtą wznoszą donośny okrzyk: „Chwała Wojciechowi Gromowładnemu! Wielkiemu władcy, zgubie zła wszelkiego!”. Następnie kłaniają się nisko i wychodzą, żwawo dyskutując między sobą.
Przywołuję do siebie doradcę i nakazuję mu iść do magazynu i dopilnować by część z materiałów wybuchowych pozyskanych z ruin została przygotowana do szybkiego treningu.
Kartygan wychodzi, a ja wyciągam mapy okolicy by raz jeszcze przeanalizować strategię. Prawdopodobnie będę musiał też nanieść parę poprawek w związku z nieustanie padającym deszczem. Jeśli nie przejdą, proste bomby, które powstały z materiałów wybuchowych znalezionych w ruinach mogą okazać się nieskuteczne. Także trzeba to uwzględnić. Kiedy mierzysz się z Fundacją nie ma miejsca na błąd.
Na skali ostatnich dni całe zebranie nie wydaje się być szczególnie długim przedsięwzięciem. Słońce pewnie jeszcze nie zaszło za ciężkimi chmurami, a ze środka już zaczynali wylewać się uczestnicy.
Powoli podnoszę się z błota. Nie jest zbyt przyjemne, ale dobrze komponuje się z porwanym już kamuflażem. Zbliżając się do budynku myślę powoli, jak uzupełnić jego braki. W bieżącej kondycji nie posłuży już zbyt długo.
Znajduję sobie dogodną pozycję w cieniu schodów licząc, że pancerz poprawnie skalkulował liczbę osób w środku. Uznaję, że dobrym pomysłem jest zaproszenie na rozmowę indywidualną jeszcze kogoś. Ot, dla pewności.
Wykryto 4 formy życia…
Wykryto 3 formy życia…
Wykryto 2 formy życia…
Podciągam się zza gzymsu, sięgam po ostatniego wychodzącego (mając na uwadze nadal pozostający w środku Cel Główny), po czym razem spadamy z głuchym trzaskiem. Boli, ale dzięki drobnej pomocy mojej dłoni żaden z nas nawet nie jęknął.
Włączam czujkę i wygodnie przyduszam złapanego do ściany. O. Nieźle trafiłem, to prawdopodobnie przyboczny, którego wcześniej widziałem zza okna.
— Zadam parę pytań, odpowiedz. - Zaczynam, licząc na zbroję w zakresie tłumaczenia. Sądząc po reakcji, najwyraźniej działa poprawnie, choć spokój rozmówcy jest co najmniej nietypowy. - Skąd macie zautomatyzowanego drona ochronnego?
— Co… - przez jego twarz przemyka szybko zamaskowane niezrozumienie – Jesteś od strasznego piękna. Wojciech się mylił. Przynajmniej po części bo nie jesteś samym strasznym pięknem, prawda?
Straszne piękno. Zwrot przewijający się przynajmniej raz w każdej “dobrowolnej” konwersacji, niczym motyw przewodni. Każdy zdążył mnie już o to oskarżyć, za każdym razem nie miałem pojęcia o co chodzi. Dobrze, że przysłona kasku całkowicie zakrywa mi twarz, wyraz “kurwa znowu” nie wypada bowiem zbyt przekonująco na twarzy przesłuchującego.
— Zadałem pytanie, czekam na odpowiedź. Dron. Zimno się robi.
— Niestety nie do końca rozumiem twoje pytanie – starzec spróbował poruszyć szyją, więc wzmocniłem uścisk, dociskając go do ściany - Ale jak wyjaśnisz co to dron może będę mógł ci pomóc.
Czułem się, jakby ktoś ewidentnie robił mnie w konia.
Niestety, zbroja była też przygotowana na takie ewentualności. Badając parę funkcji życiowych miałem w końcu do czynienia z kimś prawdomównym.
— Robot. - Wzdycham. - Czołg. Platforma zdalnej defensywy. Biała maszyna w pokoju na górze?
Kończą mi się synonimy. Macham gdzieś w stronę najwyższego piętra.
Chyba zaczynam tracić cierpliwość.
— Chyba rozumiem. Mogę wyjaśnić. Ale nie tu – spogląda na wyjście na uliczkę- Patrol zaraz tu będzie. Mogę wskazać lepsze miejsce.
Dylemat moralny: Czy ufać w-sumie-człowiekowi, którego i tak będę musiał zabić, i który i tak zdaje sobie z tego sprawę?
Zastanowię się nad tym później. Alarm zaczyna coś tam świergotać o zbliżających się kontaktach. Chwilowo być może popełniam największy błąd życia kiwając lekko głową. Puszczam starego, nie jakoś agresywnie i czekam z założonymi rękami. Przede wszystkim jestem sfrustrowany.
Uduszę dziada, jeżeli spróbuje wyprowadzić mnie na otwartą przestrzeń.
Starzec patrzy w stronę uliczki. Następnie obraca się w przeciwną stronę i daje mi znak bym szedł za nim. Wychodzimy na tyły dużego budynku. Następnie podchodzi do skrytych w mroku małych drzwiczek i otwiera je. Za nimi znajduje się wąski tunel wykopany w ziemi, prowadzący pochyło w dół i niknący w ciemności.
— To archiwa. Poza mną nikt tam z reguły nie zagląda. Póki moja nieobecność nie będzie zbyt długa nic nie powinno nam przeszkadzać.
— Miło tu. - Rzucam, kiedy schodzimy na dół między zakurzone regały z ni to zwojami, ni starymi książkami. Jest ciemno, ale mi to nie przeszkadza, a mam na głowie istotniejsze problemy niż samopoczucie ludzi żywych przez mniej, niż pół godziny.
Pardon. Prawie-ludzi.
Maaaszyyyna? - Przeciągam zdanie.
- Jak rozumiem chodzi ci o protektora – zaczyna spokojnie, patrząc prosto w moje zakryte hełmem oblicze - Zmiata najmężniejszych wojowników jak listki na wietrze, spala całe wsie plując kulami zamieniającymi się w ogień przy kontakcie z ziemią. Słucha się tylko myśli władcy tych ziem – Wojciecha. Nie potrzeba żadnych słów by wykonał polecenia. Większość sądzi, że to potężna istota, ale ja wiem, że to kłamstwo. Wiem, bo wiele widziałem w ruinach tego co straszne piękno odebrało ludziom.
O nie. Miałem nadzieję, że tylko źle usłyszałem. Że może transkrypcja jest błędna, może to kłamstwo, żeby nieco przytemperować moje nadzieje.
Nie mógł tego zrobić.
A jednak!
Skurwiel załadował CKM-y zapalającą!
— Mhm. - Potwierdzam w końcu. Chyba humor jakoś mi się pogorszył. - Co dokładnie znaczy “straszne piękno”?
Może takie ujawnianie niewiedzy było głupotą, ale w tej chwili jakoś jest mi to obojętne.
- Nie potrafię powiedzieć co znaczy dla ciebie, skoro mu służysz. Dla mnie i wszystkich których poznałem oznacza jedno - najgłębsze zniewolenie. Coś co zabije człowieka, ale pozostawi jego ciało by to krążyło bez celu. Ale kiedyś oznaczało ono coś co wygania cię z domu. Najłatwiej będzie, jak ci pokażę.
Starzec rusza w stronę regału po mojej prawej. Przegląda przez chwilę dokumenty po czym wyciąga jeden i podaje mi. Biorę go do ręki. Na pierwszy rzut oka wygląda mapę świata. Jest wyblakła i mocno nadgryziona przez czas, ale można rozróżnić cztery charakterystyczne kontynenty.
Powoli poznaję poszczególne krzywizny, całość też wygląda dziwnie znajomo. Dla pewności wywołuję z baz danych parę wpisów i jestem już pewien, że patrzę na dom.
Cóż, dom sprzed ponad tysiąca lat, sądząc już nawet nie po wieku dokumentu, lecz małych niedopatrzeniach nadrobionych przez współczesną technologię.
Ale nadal Dom.
A więc straszne piękno musi oznaczać Liderów.
Może nie powinienem skupiać się na tym aspekcie, ale, nie powiem, temat mnie zainteresował. Nie na co dzień coś, co uważa się za niższą formę istnienia przedstawia tak kontrowersyjne spojrzenie na naszych przywódców.
— Osobiście uważam, że mam całkiem jasno określony cel.
- Zauważyłem. W sumie cała okolica zauważyła. Ale nie rozumiem czemu ma służyć ten szlak bezsensownej śmierci. Zabijasz ludzi tak jakby nic nie znaczyli. Powiedz mi proszę, co dokładnie chcesz tym osiągnąć?
— W dużym skrócie, mam zabić waszego przywódcę. - To zabrzmiało trochę bardziej ponuro, niż myślałem.
- A co dokładnie takiego ci zrobił, że chcesz go zabić? Co na tym zyskasz?
— Nie za bardzo mnie to interesuje. Dostałem rozkaz. Wiesz, jak działa dobra armia, prawda?
- Owszem. Posłuszeństwo to podstawa. I muszę przyznać, że straszne piękno umie je wymuszać. I to nie siłą, ale samym faktem, że jest. Stąd zresztą wiedziałem, że jesteś tylko ich sługą. Bez obrazy, ale nie czuję chęci by padać ci do stóp.
Puszczam ostatnie mimo uszu, a starzec kontynuuje:
- Wiem, że nie wyobrażasz sobie, aby nie służyć strasznemu pięknu. Ale zastanów się czy nie warto tego zmienić. Nie wiem co ci powiedzieli, ale dawno temu zniewolili moich i twoich przodków. Nieposłuszni musieli uciekać. Wszystko co widzisz dookoła jest ich dziełem. Oto ich wybór - kajdany z uśmiechem na ustach lub wolność w błocie i znoju. Ale jestem przekonany, że gdzieś w głębi zrodziły się w tobie te wątpliwości. Jeśli nie to czemu wciąż żyję? Czemu mnie słuchasz?
To bardzo dobre pytanie. Nie odpowiadam. Sam nie jestem pewien.
To znaczy – generalicja ma rację, jakże śmiałbym wątpić. Jeżeli kazali mi tu zejść i zająć się problemem, to znaczy, że problem był realny.
Ale z drugiej strony coś było w tych miejscowych. Mimo ich ogólnego upośledzenia, tak fizycznego, jak i technologicznego, zabijając każdego z nich nadal myślałem o nich, jak o ludziach.
Może po prostu z wiekiem robię się miękki.
Mam nadzieję.
Milczenie się przeciąga. W końcu starzec się odzywa:
- Wykonujesz tylko rozkazy. Zastanów się jednak komu one mają służyć. Kto skorzysta na tych działaniach? Czy twoi bliscy staną się bezpieczniejsi dzięki temu co tu robisz? Czy twój dom wzbogaci się dzięki temu? A może zyska straszne piękno, które nie może znieść myśli, że są ludzie, którzy mu nie ulegli. A może obawia się, że ktoś mógłby podpatrzeć tą groźną ideę? Pomyśl, czy widziałeś by ktoś kiedykolwiek sprzeciwił się strasznemu pięknu nim tu przybyłeś? Choćby w najmniejszym stopniu?
Nie. Nie było powodu. Liderzy chcą dla nas dobrze. Może nie dla jednostek, ale dla ogółu.
- Uważasz, że to normalne? Że wszyscy są zadowoleni i zgodni? A może czułeś jednak kiedyś, że straszne piękno robi coś nie tak? A mimo to nie potrafiłeś dopuścić do siebie chęci sprzeciwu? A może coś wewnątrz cię blokowało?
— Aha. Już rozumiem. - Uśmiecham się. - Cóż, dobry plan z nastawieniem mnie przeciw dowództwu, nie powiem. - Podniesioną ręką ucinam nadchodzącą odpowiedź. - Ale nie rozważam zmiany stronnictwa na przestrzeni najbliższego… kiedykolwiek.
Sięgam po nóż, zatrzymuję się w połowie. Nie mogę po prostu zabić kogoś, kto był na spotkaniu lokalnej śmietanki. Fakt, zdążyłem zrobić już trochę szumu, ale to byłoby równoznaczne z wypowiedzeniem otwartej wojny przeciwko przewadze liczebnej i sprzężonym działkom z pociskami zapalającymi.
— Ale umówmy się, że trochę mnie to ruszyło. Może nawet nad tym pomyślę, o ile nie zechcesz powiedzieć waszemu przywódcy o naszym drobnym spotkaniu.
Kiwnięcie głowy potwierdza moje oczekiwania, mówi:
- Wojciech chce nas zniewolić tak jak straszne piękno. Jest mniej groźny tylko dlatego, że opiera się na sile fizycznej, nie zaś na wdzieraniu się wprost do duszy. Kto wie, może z odpowiednimi możliwościami technicznymi ludzie mogliby być w końcu wolni od wszelkiego jarzma. A póki co jestem mu wierny tylko na tyle na ile służy to ludzkości do podniesienia się z kolan.
Wychodzę na zewnątrz. Strugi deszczu znów przypominają mi o brudnej rzeczywistości.
Ciekawa propozycja. Może warto będzie się ku niej zwrócić, kiedy skończą mi się opcje.
Chwilowo mam coś innego na głowie. Zbliża się termin raportu.
Zbroja w końcu nawiązuje połączenie. Rozciągam kark, mięśnie zesztywniały mi od leżenia w bezruchu. Cały dzień czekałem na odpowiedź zwrotną do krótkiej wiadomości wysłanej wkrótce po rozmowie z starcem. Rozmowie co najmniej dziwnej, nadal zastanawiam się czy wspominanie o niej było dobrym pomysłem.
[Odebrano wiadomość.]
»» Wyeliminować główne zagrożenie. Wsparcie w drodze, ETA 3 dni.
W sumie nie powinienem spodziewać się wiele więcej, ale tak niewielka uwaga jest dla mnie pewnym zagrożeniem. Szczególnie te trzy dni do przybycia głównych sił porządkowych. Nie powinny wynikać one z utrudnień komunikacyjnych. To po prostu termin na wykonanie zadania.
Nic nie wspomniano o kontakcie z miejscowymi, uważam zatem, że dają mi wolną rękę w kwestii „współpracy”. Najwyraźniej misja ma na tyle wysoki priorytet, by jej dowódcy mogli pozwolić sobie na tak wielkie ryzyko.
Albo, myślę po chwili, po prostu nic ich to nie obchodzi.
Nareszcie nadszedł czas działania. Przedzieramy się przez gęsty las, w strugach gęstego deszczu, który pada nieustannie. Tak intensywnych opadów dawno już nie widziałem. Ziemia nasiąkła wodą i zmieniła w błotniste bagno, w którym żołnierze zapadają się stopami przy każdym kroku co znacząco utrudnia im marsz. Ze względu na swoją pozycję, tak jak Wojciech, podróżuję konno, ale nawet zwierzę ma problemy w takich warunkach. Nie ma co jednak narzekać na drobne niedogodności, kiedy otrzymuje się od losu taką okazję. Wojciech opuścił bezpieczne mury swej fortecy. Oczywiście wciąż strzeże go liczna świta no i protektor, który pomimo błota sunie niestrudzenie, zostawiając za sobą charakterystycznie pofałdowaną ziemię. Wysłannik strasznego piękna nawał go „dronem”. Dziwne pojęcie, ale wnikliwa analiza archiwów pozwoliła mi stwierdzić, że niegdyś ludzie dysponowali czymś tak nazywanym. I mieli tego całkiem sporo. Jeśli te „drony” były podobne do protektora pokazuje to jak wiele straszne piękno nam odebrało. Jak wiele moglibyśmy osiągnąć. Ale teraz zaczynamy powoli nadrabiać straty. W dużej mierze dzięki Wojciechowi, trzeba mu to przyznać. Zjednoczył i zorganizował rozdrobnione plemiona, sensownie wykorzystał materiały z ruin, dał nam technologię. Bez niego proces ten byłby z pewnością o wiele dłuższy i bardziej krwawy. Niemniej pomimo tych wszystkich zasług musi odejść. Jeśli utrzyma się przy władzy to po prostu ludzkość wpadnie w sidła kolejnej obcej niewoli. A przecież wszystkie poświecenia przodków były po to by od tego uciec. Jednak jak potoczy się historia zależy teraz od tego czy udało mi się przekonać wysłannika strasznego piękna podczas ostatniej rozmowy.
Od boku, starając się przemieszczać jak najszybciej zarazem zachowując równowagę na mazistym podłożu, nadciąga wysłannik jednego z oddziałów, które rozproszyły się po lesie by odnaleźć trop intruzów. Przeszło mi przez myśl, że to dość ironiczne – Wojciech chciał oszukać swoich ludzi wmawiając im, że ścigają straszne piękno. Tymczasem okłamał sam siebie w obawie przed czymś potężnym z miejsca, z którego przybył. Cóż, jak widać ten świat przyciąga istoty, chcące przed czymś uciec. Ciekawi mnie czego obawia się Wojciech do tego stopnia, że urządził łowy godne przeciwnika wagi strasznego piękna. Tego jednak pewnie nie dane będzie mi dociec.
Wysłannik w końcu dociera, oddaje Wojciechowi cześć i mówi:
- Odnaleźliśmy coś. Nietypowy ślad w błocie. Nie potrafię tego dobrze opisać. Jakby od obuwia, ale pofałdowany. No i jest pojedynczy. Jakieś 500 metrów stąd. Reszta oddziału tam czeka.
Zwracam się do Wojciecha, który wciąż się namyśla:
- O wielki Wojciechu. Pozwól mi pójść z tym żołnierzem i zobaczyć to co on. Ślad ten może być istotny, ale może też okazać się zwykłym przypadkiem czy wręcz sztuczką wroga, która ma nas przekierować by mógł uciec, w strachu przed twą potęgą. Z pewnością będę w stanie się na tym poznać.
Wojciech nachyla się do mnie i mówi, w sposób niesłyszalny dla reszty:
- Słuszny domysł, weź jednak ze sobą eskortę. Jeszcze przynajmniej dwóch ludzi. W razie gdyby objawił się napastnik niech go opóźnią, a tym masz natychmiast wrócić do mnie z relacją. Potrzebuję w końcu porządnego opisu intruzów.
- Oczywiście – skłaniam się i poprawiam róg, przewieszony przez ramię, służący do wzywania pomocy.
Wybieram dwóch żołnierzy spośród świty, zwracam konia i ruszamy prowadzeni przez wysłannika. Gdy w końcu Wojciech zostaje daleko za nami, pytam się przewodnika:
- Co powiedziałeś swojemu oddziałowi? Mam nadzieję, że coś lepszego niż ślad buta. Udało się tylko dlatego, że Wojciech sam nie wie czego szuka i gotów jest sprawdzić największą nawet głupotę.
- Nic im nie mówiłem. Podprowadziłem ich do pobliskiego wąwozu. Nie dostrzegli go w zaroślach i spadli, a przez deszcz ziemia zrobiła się tak śliska od błota, że sami nie dadzą rady stamtąd wyjść.
- A co jeśli zaczną wrzeszczeć o pomoc?
- Spokojnie, rzuciłem im trochę wina, które „przypadkiem” zabrałem, a na dodatek w wąwozie jest jaskinia. Są przekonani, że wybrałem się po pomoc. Pewnie siedzą tam teraz w spokoju, cieszą się, że nie muszą moknąć i opowiadają sobie jak to rozprawią się ze strasznym pięknem.
- A skoro o tym mowa – wtrąca jeden z ludzi stanowiących moją eskortę – Jak znajdziemy tego od strasznego piękna? Przecież po to wysłano te wszystkie oddziały, ale to nam ma się udać, a nie im?
- Wątpię byśmy byli w stanie go w ogóle go dostrzec. Może protektor, ale my na pewno nie – kręcę głową – Nie, to on znajdzie nas. Ale trzeba mimo wszystko stworzyć warunki do rozmowy. Dlatego kluczowe było bym oddalił się od Wojciecha.
Wiem, że tak jak ja pragną by ludzkość była wolna, ale na ich twarzach widzę wątpliwości. Milczę jednak aż w końcu pada pytanie:
- Skąd pewność, że nam pomoże? Jest od strasznego piękna. Pozabija nas bo nie kłaniamy się jego panom. Albo uda, że pomaga, wykorzysta, a potem zniewoli na wzór swoich wysłanników.
- Teraz już za późno na takie wątpliwości. Poza tym wiecie, tak jak ja, że bez jego pomocy nie damy rady zapobiec zniewoleniu nas przez Wojciecha. Jego protektor wykryje każdego intruza i podstęp. Wspomnijcie tylko jak skończyła się ostatnie próba jego otrucia. Nawet nie wziął strawy do ust, tylko od razu kazał ukarać truciciela. I tak jak ja wiecie, że wskazał bezbłędnie.
Zapada cisza. Wiedzą, że to prawda. Musimy współpracować z kimś kogo przysłali ciemiężyciele naszych przodków. Nawet jeśli zdaje się to sprzeczne z podstawową moralnością.
Nikt się nie odzywa. Słychać jedynie wycie wiatru smagającego drzewami, uderzenia ciężkich kropel deszczu i mlask błota pod stopami i końskimi kopytami. Wsłuchuję się w te odgłosy, ale nie jestem w stanie wychwycić niczego nietypowego. Zaczynam wątpić czy na pewno nas odnajdzie. Czy nie zrezygnuje. A może jednak strategia Wojciecha zadziała i go schwytają?
Słyszę jedynie stłumiony odgłos upadku i kilka jęknięć moich towarzyszy. Zawracam konia i widzę jak leżą powaleni na ziemi, ale żywi i raczej nie zranieni. To dobry znak. Zwracam się do stojącego pośród nich wysłannika strasznego piękna:
- Miło znów cię spotkać. Czy przemyślałeś moje słowa?
Wysłannik stoi w milczeniu, a strumienie wody spływają po jego dziwnej zbroi, która zdaje się być jeszcze bardziej zabłocona niż ostatnio. Wydaje mi się też, że miejscami dostrzegam jakieś uszkodzenia, ale brak mi wiedzy by być tego pewnym. Wysłannik wskazuje na powalonych i pyta:
- Są z tobą?
- Tak. Też chcą zapobiec kolejnej niewoli i są warci zaufania. Prędzej pozwolą się naznaczyć niż doniosą o czymkolwiek Wojciechowi. Takich jak oni jest znacznie więcej. I możesz na nich liczyć jeśli zdecydujesz się stanąć po stronie wolnych ludzi. Jeśli zdecydujesz się samemu uwolnić. Także, co postanowiłeś?
Znów nie odpowiada od razu. Chciałbym móc spróbować wyczytać z jego twarzy jakie są jego intencje, ale skrywa ją za hełmem zakrywającym całą głowę. Dlatego pozostaje mi jedynie wpatrywać się tam, gdzie jak sądzę, są jego oczy. W końcu mówi:
- Pomogę wam.
- Nam czy strasznemu pięknu? Muszę mieć pewność. Przyznaj, że jest złem, które zniewoliło ludzi. Które ciebie podstępnie i podle zniewoliło. Ale teraz plujesz na nie, gardzisz nim. Wyrzekasz się go.
O dziwo tym razem odezwał się od razu. Powtarza moje słowa. Powoli, z trudnościami i bólem w głosie. Po czym powtarza je jeszcze raz, tym razem pewnie. Tak jakby musiał to najpierw przemielić w ustach by być takich słów pewnym.
Niemniej to wyznanie robi wrażenie na moich towarzyszach. Do pewnego stopnia i na mnie. W końcu wszyscy od małego słyszeliśmy, że kto raz da się zniewolić strasznemu pięknu nie będzie w stanie nawet źle pomyśleć o swoich oprawcach, a co dopiero głośno to wyrazić. Materiały z ruin nie były tak jednoznaczne, ale też potwierdzały to co do zasady. A jednak dał radę. A radę mógł dać tylko wyzwalając się spod ich wpływu. Także możemy być pewni, że jest już z nami. Dlatego zsiadam z konia, podchodzę do byłego wysłannika strasznego piękna, kładę dłoń na jego ramieniu i mówię:
- Właśnie zyskaliśmy wspaniałego sojusznika. Ale przede wszystkim – widzieliśmy cud. Cud jak niewolnik przemienia się w wolnego człowieka. Dowód na to, że straszne piękno można pokonać. Ten oto człowiek właśnie zwyciężył wewnętrzną walkę. A teraz zwyciężymy tą zewnętrzna. Razem wyzwolimy się raz na zawsze!
Powaleni towarzysze zdążyli się już podnieść, a na ich twarzach zdumienie miesza się z radością. Gdyby nie konieczność konspiracji pewnie wznosili by teraz okrzyki pod niebiosa. Ja zaś kontynuuję:
- Od dziś jesteś wolnym człowiekiem, nie marionetką swych byłych władców. Proszę, zdejmij swój hełm, byśmy mogli spojrzeć w oczy wolnego człowieka.
Wysłannik realizuje moją prośbę. Jego twarz jest bardzo zadbana, gładka. Przywodzi na myśl straszne piękno. Prawdą jest, że poddani upodabniają się do swych panów. Spogląda na mnie pewnie i mówi:
- Zakończymy to dziś. Wojciech zginie i poustawiamy wszystko tak, jak być powinno.
Widzę, że ma już gotowy plan. Daję znać towarzyszom by się zbliżyli. Naradzimy się, wymienimy informacjami i jestem pewien, że już niedługo przystąpimy do działania. Sięgniemy po prawdziwą wolność i ją zdobędziemy. Już wkrótce.
Podsumowuję informacje. Ciężki robot. Brak jakichkolwiek kontrolerów sugeruje autonomię lub formę łącza neuronowego. Amunicja zapalająca w środku lasu. Nieciekawie. Przynajmniej sądząc po kalibrze i liczbie luf, nie mam do czynienia z najprecyzyjniejszym mechanizmem. Fakt, śmiertelnie precyzyjnym, ale tracącym na dystansie.
Jeżeli dron jest niezależny, po eliminacji jednostki dowodzącej przejdzie w stan uśpienia. Lub rozpęta gehennę. Jeżeli mój cel steruje nim osobiście, kwestia będzie nieco prostsza. Lub taka sama, jeżeli istnieją dodatkowe mechanizmy zabezpieczające.
Ergo: Sprzątamy dowódcę. Kalibruję lunetę z powiększeniem dwunastokrotnym. Pada. Wnioskując po kierunku kropli zawczasu robię poprawkę na wiatr. Hełm z pewnością zrobiłby to za mnie, ale stare nawyki umierają dłużej. W sumie zawsze lubiłem karabiny wyborowe. Nadal pamiętam, jak ojciec zabierał mnie niegdyś na polowania. Z perspektywy czasu wykonywał w ten sposób raczej swój obywatelski obowiązek, ale miłe wspomnienia pozostały.
Co?
Nieco za mocno wpycham pierwszy, i przy odrobinie szczęścia, jedyny magazynek do systemu. Nie mogę pozwolić sobie na żadną dekoncentrację, a już na pewno nie z tak głupiego powodu. Potrząsam głową. Na chwilę ściągam przysłonę hełmu. Deszcz jest zimny, krople powoli spływają mi po twarzy. Rześkie powietrze sprawia, że odzyskuję rezon. Na powrót uruchamiam HUD. Wywołana w międzyczasie minimapa nanosi nasze pozycje. Dzieli nas maksymalnie 150 metrów. Będę w stanie pojawić się na miejscu relatywnie szybko, gdyby coś poszło nie tak.
Krzyżyk celownika schodzi się z torsem wodza. Strzał w głowę byłby wprawdzie widowiskowy, ale nie ma po co ryzykować, nikt za styl mnie rozliczać nie będzie. Zanim ściągnę spust, prawie-człowiek odwraca się w moją stronę, jakby tknięty przeczuciem. Cóż, patrzy za nisko. Uśmiecham się w koronie drzewa, biorę ostatnią poprawkę i strzelam, wyrywając w jego piersi potężną dziurę.
Zdeklasowany z ludzkiego statusu pada na ziemię. Martwy.
Tak po prostu.
Wszyscy wpatrują się w bezwładną masę mięsa, leżącą na wznak, z ręką pod plecami i czerwoną dziurą prosto w piersi. Rozchlapane wokół błoto powoli miesza się z wypływającymi zeń płynami. Widok nie jest majestatyczny, raczej żałosny. Lecz cała świta niegdysiejszego władcy wpatruje się w ten obrazek w ciszy. Wręcz nabożnej.
Ale to było do przewidzenia. Sam zresztą wciąż nie do końca wierzę w to co zaszło. Przed oczami przebiegają mi ostatnie wydarzenia – powrót do Wojciecha, kłamliwa relacja i poprowadzenia go w miejsce, gdzie zgodnie z ustaleniami miał czekać przygotowany, wyzwolony wysłannik strasznego piękna. Te kilka chwil pełnych napięcia, gdy Wojciech zaczął się rozglądać jakby coś zauważył. I ruch Protektora. Byłem przekonany, że powoli zaczął zwracać się w stronę drzewa, na które spojrzał Wojciech.
Ale to mogło być złudzenie. Sam Protektor zginął wraz ze swym panem. Albo pogrążył się w żałobie tak głębokiej, że nic go z niej nie wydobędzie. Cokolwiek by się nie stało, po prostu zatrzymał się w miejscu i przestał reagować. Nawet nie drgnął gdy spłoszony koń Wojciecha wpadł na niego w dzikim pędzie.
Przywołuję się do porządku. Trzeba korzystać póki wszyscy są w szoku. Następnym etapem z pewnością będzie panika, a wtedy nic nie wskóram. Podnoszę się na koniu i wołam:
- Wolni! – A gdy zgromadzeni kierują na mnie ze zdziwieniem, oczy pełne przerażenia, dodaję – Jesteśmy wolni bracia! Bo zginął ten co nas ciemiężył! Ten co ruszył na straszne piękno tylko po to by zająć jego miejsce!
Do moich uszu dociera kilka gniewnych głosów. Albo zaraz umilkną one albo mój. Stawiam wszystko na jedną kartę.
- Wiem, że wielu z was mu ufało. Sam długo dawałem się zwodzić. Dał nam przecież broń. Wiedzę. Ale czy naprawdę na tym skorzystaliśmy? Co nam z tego przyszło? Śmierć i wzajemne zniszczenie! Wiele plemion zniknęło! Niepokorni zginęli. A reszta zmieniła się w narzędzia Wojciecha! Jego broń! Jego pług! Wszystko co robiliśmy służyło jedynie jego władzy! Jej poszerzaniu! Czymże więc różnił się do strasznego piękna?! Czy to właśnie nie przed takim zniewoleniem uciekali nasi przodkowie?
Rozlega się kilka samotnych okrzyków poparcia, należących do ludzi oddanych sprawie. I co najistotniejsze, nie odzywają się gniewne. To dobry znak. Kontynuuję:
- Co więcej, mamił nas swoja potęgą! I spójrzcie na niego – wskazuję na ciało powoli zapadające się w błocie przemieszanym z wydzielinami i moczem – Oto jego potęga! Oto jego niezwykłość! Oto jego niezachwiana moc! Nie potrzebujemy jej! Poskromiliśmy ją! Protektor zamilkł! Cała groźba z niego uleciał. Co z tobą Protektorze?! Gdzie twoja niegdysiejsza zapalczywość?!
Jeden z ludzi oddanych sprawie, rzuca w Protektora grudką błota, a ta rozbija się z cichym mlaskiem i zsuwa. Wszyscy zamierają w przestrachu, tak że słychać pusty dźwięk kropel uderzających w niego. Ale nic się nie dzieje. Po chwili lecą kolejne grudy. Z tego co widzę dołączyło się kilku ludzi niezwiązanych ze sprawą. Są wyraźnie podekscytowani. Bezkarnie mogą drażnić przerażającą bestię.
- Tak! Oto potęga Wojciecha! Flaki w błocie i zastygły w strachu obrońca! Nie potrzebujemy go! Został pokonany. Jego ogniste kule zostały pokonane! Przez ludzkość! Przez nas! Każdego pokonamy! Straszne piękno też!
Ciskający błotem w robota, zastygają w bezruchu i patrzą na mnie z niedowierzaniem. Nim ktokolwiek się odezwie, mówię:
- Dobrze słyszeliście. Straszne piękno można pokonać! Jego potęga to taka sama ułuda. Wola człowieka przezwycięży i je! Wszystko przezwycięży! Wszystko się jej ugnie! A świadectwem na to niech wam będzie trup, rzekomo niezwyciężonego władcy. I jego zabójca. Sługa strasznego piękna, który wyrzekł się swych niegdysiejszych panów. Przejrzał ich ohydę, podłość i obłudę! Jego wola złamała ich zaklęcia! Teraz pluje na nich! A miłuje jedynie wolność ludzi! Naszą wolność!
Napięcie narasta. Widzę, że nie są w stanie mi uwierzyć. Czas na decydujący ruch:
- Wyjdź do nas! – wołam w stronę gdzie powinien się znajdować – Daj świadectwo! Pokaż jak potężny jest wolny człowiek! Że nie ma nad nim żadnych potęg! Wyjdź i odbierz należną ci wdzięczność i chwałę! Chwałę otrzymaną od równych ci i wolnych!
Ludzie oddani sprawie wykrzykują radośnie: „Wyjdź! Wolny!”, tak jak to było ustalone. Po chwili zaczynają przyłączać się do nich inni.
A dla mnie czas jakby zwalnia. To decydujący moment. Wyzwolony wysłannik wyjdzie, a ludzie uwierzą, że ludzkość może wszystko. Świta zaś składa się z przedstawicieli wszystkich plemion. Są w niej ich posłowie, którzy towarzyszyli Wojciechowi. Pod wpływem tego zdarzenia zgodzą się zwołać nadzwyczajną naradę, ustalić nowe zasady. Wprowadzić system na wzór dawnych rad, lecz tym razem złożonej z członków wszystkich plemion. Podejmiemy współpracę i wykorzystamy wiedzę otrzymana od Wojciecha by rosnąć w siłę. I któregoś dnia synowie naszych synów zemszczą się na strasznym pięknie.
Albo nie. Nie przekonam ich. Nastąpi chaos. Wzajemne wyniszczenie. A krajobraz wzbogacą kolejne ruiny. Ale wciąż daje to nadzieję. Wiedza pozostanie. I na pewno, któregoś dnia, z szaleństwa walki o władzę wyłoni się zwycięzca. Podporządkuje sobie innych. Lecz będzie to tym razem człowiek. I poprowadzi ludzkość jak na człowieka przystało.
Albo i to się nie stanie. Wysłannik nie zejdzie, a mnie rozszarpie zawiedziony, przerażony i ogłupiały tłum. A potem wszystko rozleci się w bezładzie. Albo co gorsza – pomyliłem się co do jego przemiany. A wtedy nie będzie już ludzi by planować przyszłość. Lepszą czy gorszą.
(miejsce na fragment)
Nie cierpię gadać z badaczami. Zawsze mają głupie pytania. Tak jak teraz: „Czy coś wskazywało skąd pochodziła istota przewodząca obiektom?” Wykonałem zdanie w wyznaczonym terminie, zdałem relację dowódcy. I gdybym to wiedział, to bym to wtedy oznajmił, do cholery. Ale cierpliwie odpowiadam na serię pytań udowadniających, że moja wiedza nie uległa zmianie, w ciągu ostatnich paru godzin. W końcu pada to finalne i naukowiec mnie puszcza.
Wolny krokiem ruszam w stronę transportowca, lawirując między sprzętem rozstawionym przez wsparcie i zespół badawczy przybyły wraz z nim. Skinięciem głowy witam kilku chłopaków, pchających wielką skrzynię w stronę ruin. Być może planują je wyparować. Już wstępne rozpoznanie po przybyciu wsparcia wykazało, że są one istotnym źródłem naruszeń czynności przechowawczych. Istoty wciągały stamtąd nie tylko złom, ale i groźną wiedzę. Pewnie właśnie stąd ta stara istota miała mapę domu.
Dom. Wciąż ciężko mi uwierzyć, że te istoty miałyby pochodzić z niego. Słowa starej istoty były oczywistą próbą manipulacji, ale ta dokładna mapa to dziwna sprawa. Z rozmyślań wyrywa mnie niespodziewany okrzyk. Wydziera się jedna z istot oczekująca na transport do ośrodka, gdzie będzie robić za próbkę badawczą. Sprawa gości w kitlach, nie moja. A mimo to staję i patrzę na nią. Mimo wszystko nie mogę pozbyć się wrażenia jak bardzo przypominają ludzi. I to co mówiły. Mówiły! I co mówił ten starzec. Przez chwile nawet czułem jakbym mógł go tak naprawdę zrozumieć.
Nagle spojrzenie próbki badawczej styka się z moim. Przestaje się wydzierać. Milknie i tylko patrzy z rozpaczą. Z zawodem. W końcu rozpoznaje w nim jednego z ludzi towarzyszących starcowi podczas naszej narady w lesie. Przez chwilę mam ochotę podejść do uwiezionego, ale przywołuje się do porządku. To wynaturzenie. Anomalia oporna Liderom. A teraz już problem ludzi w kitlach, nie mój.
Docieram do transportowca. Melduję gotowość do drogi, co zostaje odnotowane w odpowiedniej rubryczce dokumentu opatrzonego charakterystycznym kolistym logiem z trzema strzałkami i emblematem Liderów pośrodku. Zajmuję swoje miejsce. Wciąż czuję się nieswojo. Być może coś złapałem. Jak tak to wyjdzie w badaniach.
Odczuwam wibracje. Silnik czy odległy wybuch? Ciężko stwierdzić. Tak czy owak wracam do domu. Domu gdzie będę odpoczywał. Aż Liderzy dadzą nowy rozkaz.
KONIEC
Praca autorstwa Futurity i Fs-iora