Biuro (sandbox) Dr_Blackpeace IV (Hubowy II)

Samochód zatrzymał się wśród leśnej drogi, nieco dalej niż pozwolił na to doskonale widoczny zakaz wjazdu do Boru Suchodolskiego. Z pojazdu wysiadł mężczyzna, doskonale i nieco przesadnie wyposażony widocznie do długiej wędrówki wśród gęstwiny drzewostanu. Po uprzednim sprawdzeniu posiadanych urządzeń wyruszył w ciemność, oświetlając sobie trasę latarką. Wiktor Zaborowski, znany głównie i praktycznie wyłącznie w Internecie niszowy poszukiwacz przygód i badacz tajemniczych historii rozpoczął kolejną wyprawę.

— Drodzy widzowie… Dzisiaj udajemy się na podróż do Stawu Łużanki… jest z nim związana pewna ciekawa historia, którą powiem wam, gdy dojdziemy. Według mapy to niedaleko jednak on sam znajduje się poza szlakami turystycznymi, dlatego mało kto się do niego zapuszcza… Właśnie z powodu tego gęstego… cholerna gałąź! Boru… Kurwa, dostałem w pysk… ała… — nawet profesjonaliści czasem popełniają błędy.

Mężczyzna przedzierał się przez gęsty bór w kierunku, w którym miał znajdować się niewielkie, położone w samym środku lasu jeziorko, a w zasadzie niewielki staw, będący pozostałością dawnych mokradeł. Podczas wędrówki Wiktor komentował swoje otoczenie, opowiadając przeróżne mniej lub bardziej związane z wyprawą historie, nierzadko nawiązując do swojej twórczości i osiągnięć.

Po mniej więcej godzinnej nierównej walce człowieka z naturą gęstwina drzew, które jakby świadomie atakowały wędrowca, zaczęła się przerzedzać, ukazując płaską, czarną taflę, w której odbijało się nocne niebo wraz z księżycem w pierwszej kwadrze, ledwo co rzucając światło na teren.

— I jesteśmy… Podania mówią, że w tym stawie dawniej wieśniacy topili się w niewyjaśnionych okolicznościach… natomiast legendy tłumaczą to bezpośrednio demonicznymi wpływami nadprzyrodzonych sił… tak zwane topielice, potwory o postaci pięknych kobiet mamiły nieszczęśników, by następnie utopić ich w czeluściach ciemnej głębi… Wątpię, że przy tej pogodzie spotkamy jakąkolwiek marę, ale przynajmniej urokliwa okolica. Kurczę, muszę wam powiedzieć, że za dnia musi być tu naprawdę pięknie.

Mężczyzna wykonał kilka ujęć owianego złą sławą stawu, pochodził chwilę wzdłuż brzegu, przyjrzał się wodzie w zadumie, obserwując jej ciemną taflę. Mistyczne zamyślenie przerwało głośne sapanie dochodzące z pobliskiej kępy przybrzeżnych chaszczy.

— Pomóż mi… — Wiktor usłyszał damski głos wprost z ciemnych zarośli obok stawu.
— Kto tam jest?
— Błagam, pomóż! Ja nie dam rady już uciekać!
— Kim ty jesteś?!
Wiktor poświecił w stronę trzcin. Zobaczył nagą, brudną kobietę o bardzo długich, ciemnych włosach, pięknej cerze, całą w siniakach i zadrapaniach. Jego instynkt od razu zwrócił uwagę na szerokie biodra i duże piersi.
— Pomóż mi… ja… uciekłam im… Oni mnie trzymali w zamknięciu… gwałcili… uciekłam im… o matko, zostało ich tam więcej… Ratuj mnie!
— Już, już! Boże, co mam zrobić?
— Muszę się stąd wydostać, nie wiem, gdzie jestem ani co to za miejsce… Myślałam z początku, że jesteś jednym z nich!
— Kurwa, nie… o kogo chodzi?! Co się tu dzieje?
— Oni szukają młodych, ładnych kobiet… potem wysyłają za granicę do burdeli… wcześniej przygotowują, jak to mówili… gwałcą nas, jedna po drugiej, kiedy tylko chcą… matko, przepraszam… mi się udało uciec! Musisz mi pomóc! Musisz nam wszystkim pomóc, proszę! — wykrzyczała dziewczyna w rozpaczy ze łzami w oczach, chowając piersi za skrzyżowanymi rękoma.
— Dobrze, spróbuję… mam niedaleko samochód, chyba uda nam się…
— O nie, oni tu biegną! Słyszysz ich?
— Co? Gdzie? — Zdziwiony Wiktor rozejrzał się dookoła.
W oddali, pośród ciemnej, leśnej gęstwiny, zauważył poruszające się, blade światło. Przypominało ono bardziej świetlisty, jednolity punkt aniżeli snop rzucany przez latarkę.
— Szybko, schowajmy się do tego stawu! — wysapała dziewczyna.
Cała dwójka pomknęła do wody. Kobieta wpadła w odmęty bajora niczym zawodowa pływaczka, Wiktor chwilę się zastanowił przed zamoczeniem w porośniętej rzęsą stojącej wodzie.
— Szybko!
— Już, już… — wysapał Wiktor, powoli mocząc nogi w sadzawce, wyobrażając sobie wszelkie pijawki i inne pierwotniaki gotowe do uczty, następnie tułów, zostawiając wystawioną ponad taflę wody głowę. Światło było coraz bliżej. Obydwoje siedzieli w zaroślach.
— Tu nie powinni nas znaleźć. — powiedział Wiktor. — Jesteśmy tu… CO DO?!
— Dziękuję, mój wybawco… — wygląd kobiety niemal natychmiast uległ zmianie. Skóra postaci stała się ni to napięta, ni pomarszczona o głębokiej, szarej barwie z zielonkawymi żyłami, długie, splątane mokre włosy przypominały ciemnozielone wodorosty, a oczy nienaturalnie płonęły białym, niemal martwym blaskiem.
— Czym ty… — próbował wysapać Wiktor, jednak woda zalewająca jego twarz uniemożliwiła wydanie jakiegokolwiek dźwięku. Pośród ciemności panującej pod wodą nie był w stanie dostrzec niczego. Czuł jedynie dwie zimne, oślizgłe dłonie chwytające go za twarz, o palcach przypominających wijące się pomrowy bądź pijawki. Uczucie przypominające pocałunek o sile ssącej jego wnętrzności przez usta niczym głodny minóg było ostatnim, czego doznał w życiu.
Światło na brzegu momentalnie znikło. Po chwilowym wzburzeniu wody nastała całkowita cisza.


— Brzeziński… i co ty na to? — zapytał mężczyzna w płaszczu, z widoczną odznaką policyjną wyższego szczebla, zwisającą luźno na piersi. Teren dookoła został oznaczony biało-niebieską taśmą, wszędzie pracowali technicy robiący zdjęcia i okazjonalnie pobierający materiały służące jako dowody.
— Wygląda mi to na samobójstwo. Po prostu wszedł do wody i się utopił. — odparł widocznie młodszy, lekko zarośnięty na twarzy towarzysz pierwszego, również noszący odznakę.
— I tak, i nie. Miał na sobie ubrania, wszystkie rzeczy osobiste. Telefon, kamerę trafił szlag, nic z niej nie odczytamy, a wygląda na to, że ciągle nagrywał. Miał ją przewieszoną na nadgarstku. Nie zrobił tego specjalnie.
— W takim razie ktoś mu pomógł? Nic nie wskazuje na udział osób trzecich, dookoła nie ma przecież żadnych śladów.
— Ponieważ obawiam się, że nie była to osoba.
— A co takiego?
— W tym borze czai się moc, siła, której nigdy nie wypleniono mimo wszelkich starań. Wierzenia pradziadów są nadal żywe. Podejrzewałem to od dawna, ale nie miałem ku temu podstaw.
— Hę?
— Nienaturalnie posiniałe usta, takie coś jest nietypowe nawet dla kogoś, kto się utopił. Zwróć też uwagę na te ślady na twarzy, jakby ktoś trzymał go z całej siły.
— Co to znaczy?
— To, że naszego denata dorwała boginka. Dokładnie rusałka a jeśli będąc już drobiazgowym, topielica.
— Chce pan powiedzieć, że jakiś prastary demon dorwał naszego trupa?
— Omamił, zwabił, a potem wyssał życie. Śmiertelny pocałunek. On się nie utopił. Ona wyssała z niego duszę, a następnie wdała wodę w płuca, aby wyglądało na utopienie. Stara jak świat sztuczka tych stworów. Nie pierwszy i obawiam się, że nie ostatni raz widzę takie coś. Muszę powiadomić odpowiednie służby, bo nasza robota w tym miejscu jest zakończona.
— Kogo?
— Nie mogę ci tego powiedzieć, wybacz. Chodźmy stąd.

O ile nie zaznaczono inaczej, treść tej strony objęta jest licencją Creative Commons Attribution-ShareAlike 3.0 License