Co to do jasnej cholery było? Pomyślałem. Właśnie wybiła północ. Piętro niżej rozległ się dźwięk tłuczonego cegłą szkła. Wstałem z łóżka i bez namysłu chwyciłem za strzelbę. Stary dobry Mossberg. Wiedziałem, że nie dałbym rady nawet wycelować w żywego człowieka a co dopiero zabić, ale wcale nie musiałem. Wystarczy, tylko jeden prosty gest ręką by strzelba wydała z siebie dźwięk wprowadzania pocisku do komory nabojowej. Dźwięk, który na samą myśl budzi strach w sercach napastników, świadomością tego, że strzelba jest gotowa, by oddać strzał. Dźwięk, który oznacza, że wystarczy tylko jeszcze jeden malutki krok, a z twojej głowy zostanie pierdolone konfetti i plama na ścianie. Wyszedłem na korytarz. Stanąłem na schodach i krzyknąłem: Wiem, że tam jesteś. Wyjdź z mojego domu natychmiast a nic ci się nie stanie! Tak… na sto procent mnie posłucha, grzecznie przeprosi i wyjdzie. To nigdy tak nie działa. Najgorsze jest to, że zdawałem sobie z tego sprawę. W moim głosie słychać było niepewność oraz strach. Ktokolwiek tam był, też pewnie to zrozumiał. Starałem się zachować spokój. Stałem już na parterze. Dało się wyczuć mróz napływający do pomieszczenia przez rozbitą szybę. I nagle poczułem silny ból z tyłu głowy. Upadłem, zamknąłem oczy i przez tę krótką chwilę zdałem sobie sprawę z tego, co właśnie się wydarzyło. Słyszałem tylko cholerny pisk w uszach i nagle nadeszło ukojenie. Straciłem przytomność.
Tatusiu! Tato pomocy! C… co się dzieje… czy… nie, nie! Niemożliwe. Cały dom stał w płomieniach. Leżałem w salonie. W jednej ręce trzymam strzelbę a w drugiej kanister… pusty kanister. Zerwałem się na nogi i pobiegłem na piętro, do pokoju, w którym była moja żona i dzieci. Tato pomocy ! Słyszałem wołanie mojej córeczki. Drzwi były zamknięte. Wszędzie ten pieprzony dym! Nie starcza mi już powietrza… Szarpię za klamkę. Drzwi ani drgną. W tle słychać krzyki oraz syreny policyjne z oddali. Oni zaraz się uduszą! Bez większego namysłu chwyciłem za strzelbę, wycelowałem w zamek i pociągnąłem za spust w nadziei, że drzwi ulegną. Chciałem rozwalić zamek… udało się. Rozwaliłem. Przez kilka sekund na mojej twarzy zawitał uśmiech. Ocaliłem ich ! Pomyślałem. Niestety, ale było to tylko kilka sekund. Otworzyłem drzwi i uświadomiłem sobie, że moja żona i córka zginęły w ogniu, a syna zastrzeliłem, próbując uratować ich wszystkich. Nie, Nie! To niemożliwe… Jak ja mogłem to zrobić?! Nie wierzyłem w to. Nie chciałem wierzyć. Moim największym marzeniem byłoby się obudzić… ale to nie był sen.
Otwierać ! Wiemy, że tam jesteś ! Usłyszałem, a zaraz po tym upadłem na ziemię, zamknąłem oczy i straciłem przytomność. Od tamtej cholernej nocy minęły dwa tygodnie. Zostałem skazany na śmierć za morderstwo trzech osób oraz podpalenie mojego własnego domu. Nikt mi nie uwierzył w wersję z włamywaczem. Zastanawiam się teraz, kim on do jasnej cholery był i dlaczego zrobił mi coś takiego. Mimo to wiedziałem, że już się nie dowiem, ponieważ za parę minut umrę za coś, czego nie zrobiłem. I właśnie w taki sposób odejdę z tego świata? Nie mogłem się z tym pogodzić.
Nagle stało się wspaniałego. Coś, o czym nigdy bym nawet nie pomyślał. Drzwi od mojej celi otworzyły się i ujrzałem trzech mężczyzn. Jeden w czarnym jak smoła garniturze. W ręku trzymał jakąś teczkę. Pozostali dwoje byli ubrani jak jacyś żołnierze z filmów o kosmitach! Dziwaczne hełmy, kamizelki kuloodporne i wielkie karabiny. Za cholerę nie wiedziałem, co się tutaj wyrabia. W normalnych okolicznościach zapytałbym, kim są i co tutaj robią, ale teraz spojrzałem na nich jak na bandę przebierańców i nie powiedziałem ani słowa. Mężczyzna spojrzał na mnie i powiedział, że jest z jakiejś fundacji i może mi pomóc. Akurat, już mu wieżę, pomyślałem i burknąłem czy nagrywają jakiś film sci-fi. Nie wierzyłem już w żaden cudowny ratunek czy magiczną ucieczkę. Zdążyłem już pogodzić się ze swoim losem i nagle ktoś wchodzi i mówi, że wyciągnie mnie z tego bagna. Wtedy sięgnął do swojej teczki i wyjął z niej jakieś papiery. Powiedział, że wszystko jest już uzgodnione i wystarczy teraz tylko mój podpis, by zamienić sobie wyrok śmierci na osiem lat i miesiąc pracy dla państwa. Czyżby los dał mi drugą szansę ? Może wtedy dam radę udowodnić, że to nie ja puściłem dom z dymem i zamordowałem wszystkie osoby, które kocham. Nie wiedziałem co powiedzieć. Siedziałem tak jeszcze ze dwie minuty. To jak ? Podpiszesz się czy wolisz jednak zostać tutaj? Miałbym stracić taką szansę i zostać zabity jak jakiś pies w tej dziurze? Wtedy nie wiedziałem jeszcze, na co tak naprawdę za chwilę się zgodzę. Wtedy wydawało mi się, że nie może mnie spotkać gorszy los. Bez wahania złapałem za długopis i zapytałem: to gdzie mam podpisać ? W końcu nie ma nic okropniejszego niż to, co przeszedłem i to, co bym przeszedł, gdyby nie ta cała fundacja. Prawda ? Prawda ? Jak się później okazało… gówno prawda. No więc tak tu się dostałem. A ty ?
-ja… ja już nie pamiętam. Odparł facet z którym musiałem mieszkać w tej ciasnej celi.
-jak to nie pamiętasz ?
-po większości z tych podłych eksperymentów faszerowali mnie jakimś gównem i już nic nie pamiętam.
-Wiesz chociaż jak masz na imię? Ja jestem Marcin.
Bez najmniejszego zastanowienia odparł: D-4197
-Eh. Miałem na myśli bardziej… no wiesz… to prawdziwe.
Spojrzał na mnie tylko i w milczeniu pokręcił głową. Zrobiło mi się go strasznie szkoda. A co jeżeli zrobią coś takiego także ze mną? A co jeżeli sprawią, że zapomnę o wszystkich tych kt- Moje rozmyślania nagle przerwał strażnik który wkroczył do naszej celi. Spojrzał się na nas z pogardą i wykrzyczał: D-4215 i D-4197. Idziecie ze mną!
Smajki5
wersja strony: 16, ostatnia edycja: 27 Jul 2019 12:55